SS- Gruppenführer Alfred von Stotenkaupf spojrzał na młodzieńca, który wszedł do obszernego, bogato urządzonego gabinetu.
,,Cóż za wspaniały przykład niemieckiego oficera - pomyślał z podziwem. - Uczciwy, koleżeński i całkowicie oddany sprawie. Niekwestionowana lojalność, a przy tym rodowód wskazujący na prawdziwie czystą krew, bez zbędnych domieszek.’’
Stary oficer Rzeszy wiedział, że ten młody człowiek jest idealnym kandydatem do poprowadzenia jednej z najważniejszych misji w historii. Po wymianie zwyczajowego salutu, starszy z oficerów wskazał krzesło po drugiej stronie swojego mahoniowego biurka.
- Proszę, niech pan siada panie Shultz.
Młodzieniec zawahał się onieśmielony uprzejmością przełożonego, po czym usadowił się na obitym fotelu.
- Dziękuję Gruppenführer. Liczę, że zdradzi mi pan w końcu, na czym polega moje zadanie.
Kurt Shultz nie mógł oderwać wzroku od pomarszczonej twarzy generała dywizji.
Ile on może mieć lat?
Starszy oficer sięgnął do szuflady i wyjął z niej grubą, brązową kopertę. Zauważył rozbawione spojrzenie pułkownika i odpowiedział uśmiechem.
- Wiem, wiem. Trochę w starym stylu, ale tak bezpieczniej – powiedział spokojnie po czym przeszedł na oficjalny ton. - Ta misja jest obecnie największą tajemnicą państwową. Proszę. - Wręczył mu zamkniętą kopertę. - Gratuluję. Gdyby nie wiek, oddałbym wszystko, by się z panem zamienić pułkowniku.
Kurt chciał odpowiedzieć coś uprzejmego, ale pokój zaczął się trząść. Jedna z książek na szafce wyszła przed pedantycznie ułożony szereg i omal nie spadła na podłogę. Na szczęście wstrząsy trwały tylko kilka sekund.
- Będę musiał coś zrobić w sprawie tych turbulencji - westchnął von Stotenkaupf, na krótko przed tym, jak w pomieszczeniu rozległ się głos dochodzący z sufitu:
- Achtung! Wychodzimy z hiperprzestrzenni.
Kurt zasalutował i ruszył w stronę drzwi. Przystanął na moment i odwrócił się do przełożonego:
- Niech mi pan powie Gruppenführer. Czy to naprawdę oni? Naprawdę ich znaleźliśmy?
- Proszę zajrzeć do koperty – odparł tajemniczo starszy oficer, choć radość w jego oczach była niezaprzeczalnym potwierdzeniem.
Pustkę kosmosu rozjaśnił niebieski błysk powstającego korytarza hiperprzestrzennego. Po chwili ze światła wyłonił się dziób ziemskiego okrętu NSS Valkiria. Niczym robak wychodzący z jabłka, statek ukazywał kolejne człony swej konstrukcji.
Długa szyja, z jednej strony zakończona była pękatymi rakietami silników, a z drugiej uwieńczona mostkiem przywodzącym na myśl głowę metalowego kolosa.
Czerń kosmosu kontrastowała z żywymi kolorami swastyki namalowanej na lewej burcie jednostki. Statek wyłonił się już kompletnie, po czym aktywował silniki impulsowe. Błękitne światło zgasło zastąpione delikatną, czerwoną łuną otaczającą silniki Valkirii.
Okręt powoli nabierał prędkości, kierując się w stronę trzech błękitnych planet.
Kurt chciwie przeglądał zawartość koperty. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Najważniejsze odkrycie w historii…
,,Parę miesięcy przed tysiącleciem Rzeszy. To musi być opatrzność!’’
Przeniósł wzrok na wiszący nad łóżkiem portret Himmlera.
- Znaleźliśmy ich – powiedział w stronę obrazu. – Atlantydzi.
Wstępne raporty nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Rasa atlantydzkich kapłanów, nad którą z takim rozmiłowaniem rozwodził się Himmler dziesięć wieków temu, została nareszcie odnaleziona. To właśnie oni – istoty półboskie. – zapoczątkowali aryjską rasę panów. To duch ich rasy dał ludziom siłę, by wygrać tak długo toczące się wojny i doprowadzić do ,,Wielkiego Oczyszczenia’’- genetycznej puryfikacji wszystkich elementów niepożądanych rasowo. Obecnie na Ziemi istniał już tylko jeden naród. Wszystkie inne zostały genetycznie zasymilowane wieki temu. Ludzkość stała się niemalże doskonała.
,,A teraz – pomyślał Kurt, patrząc na zdjęcie niebieskiej planety. – Nareszcie będziemy mogli dokonać ostatniego kroku na drodze ewolucji.’’
W kopercie znajdował się jeszcze jeden plik, którego nie przeglądał. Wystarczyło, że spojrzał na pierwszą stronę i znów doznał szoku.
,,Na planetę wysłano już ekspedycję!’’
To się stało miesiąc temu. Grupą przewodził nie kto inny jak sam…Heinrich Wagner - czołowy naukowiec Rzeszy. Towarzyszyło mu ośmiu starannie wyselekcjonowanych oficerów naukowych.
Biolog, fizyk, genetyk, matematyk, lingwista, archeolog, specjalista do spraw rasowych i antropolog- wszyscy z najwyższej półki. Wylądowali na powierzchni planety w wysłanej z Valkirii kapsule i zaczęli się kierować w stronę, jak opisał to Wagner: ,,Źródła czystego, białego światła.’’
Komunikacja zaczęła zawodzić i mimo usilnych starań techników z krążownika, było coraz gorzej. Zdjęcia z orbity ukazały, że planetę pokrywa w całości lód, jednak Wagner w krótkich, urywanych komunikatach oznajmił, że: ,,To najbardziej niesamowite miejsce, jakie widział’’ Ostatnia transmisja nastąpiła krótko po tym, jak ekspedycja znalazła źródło światła ( niestety nie udało się ustalić, czym ono jest ). Pełen zachwytu głos Wagnera oznajmił:
,,Mój Boże! Jacy oni są piękni.’’
Przez następne tygodnie dowództwo próbowało się skontaktować z ekspedycją – bezskutecznie. Udało się oczyścić część ostatniej transmisji i w tle słychać było coś co brzmiało jak ludzkie krzyki. Postanowiono więc, że druga grupa będzie miała bardziej militarny charakter.
,,Pięknie - pomyślał Kurt przeglądając papiery. - Przydzielają mi nawet dwóch komandosów z elitarnego Totenkopf.’’
Pułkownik raz jeszcze spojrzał na portret Himmlera i złożył swojemu idolowi obietnicę:
- Przysięgam na własna krew, że nie zawiodę - powiedział głośno, po czym szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia.
Powierzchnię planety stanowiła jedna wielka lodowa pustynia. W oddali widać było smukłe szpice, dumnie celujące w niebo. Przypominały stalagmity, z tą różnicą, że nie było nad nimi sklepienia jaskini tylko czerń kosmosu.
Kurt odwrócił się w stronę niewielkiemu promu i spojrzał na swój oddział. Najbardziej rzucała się w oczy Hilda – oficer naukowy.
Typowa, wymodelowana kobieta - błyszcząca skóra i idealna figura. Wszystko oczywiście dzięki nanotechnologii. Tysiące mikroskopijnych robotów pracowało bez ustanku nad żmudnym zadaniem ulepszania jej ciała aż pod wzorzec idealnego piękna.
,,Już niedługo to wszystko się skończy. Nie będziemy już potrzebowali technologii.’’
- Gott, ależ tu zimno – stwierdził Albert, patrząc na ekran urządzenia skanującego wczepionego w rękaw kombinezonu.
- Mamy poważniejsze problemy niż drobne niedogodności – odparł Kurt. - Chyba nie zapomnieliście wziąć wspomagaczy Obersturmführer?
Wspomagacze oznaczały standardowy pakiet krótko funkcjonujących nanobotów. Na czas misji stymulowały nadnercze do wydzielania adrenaliny, regulowały podstawowe funkcje organizmu i zapobiegały zmęczeniu. Przydzielono im dodatkowo boty osiadające w pęcherzykach płucnych. Stężenie tlenu na powierzchni planety było zbyt małe, by utrzymywać umysł w stanie ciągłej gotowości.
- Oczywiście, że nie Herr Kommandeur! - Albert wyglądał na zdenerwowanego zarzuconą mu niekompetencją.
Pułkownik zasępił się. Albert Kridl był jego przyjacielem. Jednym z nielicznych, którzy widzieli w nim coś więcej niż tylko bezdusznego służbistę. Tymczasem Kurt potraktował go jak zwykłego kadeta.
- W takim razie, pora wyruszać - otaksował wzrokiem dwóch zabijaków z Totenkopf. Ciężkie pancerze i ogromne działa obrotowe w każdej chwili gotowe, by zrzucić na przeciwnika deszcz laserowego ognia. – Bachmann idziesz koło mnie. Muller zamykasz pochód.
- Tak jest – dobiegło z głośników zainstalowanych na metalowych hełmach.
- Szyk delta. Pamiętajcie, jesteśmy na misji ratunkowej, ale naszym priorytetem jest pozyskać materiał genetyczny Atlantydów…wszelkimi dostępnymi metodami - dodał po chwili, patrząc nieufnie w stronę niebieskich wzniesień.
,,Błękit - pomyślał Kurt, patrząc w oczy Hildy i Alberta. - Kolor bogów.’’
Po około godzinie marszu zobaczyli to co Wagner nazwał ,,źródłem czystego, białego światła’’. Zza niebieskich szczytów wyłonił się gigantyczny lodowy szpic lśniący w ciemności, niczym latarnia morska. Tuż pod samym szczytem biło światło, które kojarzyło im się z pochodnią olimpijską. Wrażenia dopełniały dwie bliźniacze planety Atlantydy. Po prawej i po lewej stronie szpica. Dwie błękitne kule, jedna dwa razy większa od drugiej.
Powierzchnia pod hipnotyzującym wzniesieniem przypominała gładką taflę zamarzniętego jeziora.
Kurt dopiero po chwili otrząsnął się i rozkazał Hildzie skontaktować się z dowództwem. Rozkazy były jasne – jeśli mają znaleźć Wagnera, muszą pójść w jego ślady.
Po chwili zrozumieli już, dlaczego Wagner tak bardzo zachwycał się tym widokiem. Podłoże było poprzebijane długimi korzeniami drzew. Białe niczym kora brzozy i poskręcane jak palce potępieńców. Im bliżej byli szczytu, tym więcej ich widzieli.
- Jakie to piękne - wyszeptała Hilda.
Kurt uciszył ją gestem ręki. Nie podobało mu się to. Za bardzo przypominało obraz jakiegoś szalonego malarza – awangardzisty. Pozwolił jednak naukowcowi pobrać próbki.
- To są…gałęzie – stwierdziła po zeskanowaniu dziwnego tworu. - Tam pod spodem jest tego więcej.
Wtedy właśnie zobaczył ciało. Najpierw jako czarną kropkę w oddali. Gdy podeszli bliżej, przekonali się, że to pozbawione głowy zwłoki jednego z ludzi Wagnera.
- Neumann. Matematyk - stwierdził zimno Albert.
Kurt chciał już wydać polecenie dokładniejszego zbadania zwłok, gdy usłyszeli cichy grzmot i światło z lodowego szczytu padło na nich niczym świetlisty krąg wielkiej latarki.
Kiedy otworzyli oczy, długo nie mogli wydobyć z siebie słowa. Znajdowali się w kolistej jaskini…pod lodową górą. Kurt spojrzał w górę i zobaczył ściany pustego w środku błękitnego szpica. Opuścił wzrok i rozejrzał się w poszukiwaniu wyjścia. Nic. Tylko niebieskie ściany z lodu, za którymi majaczyły niewyraźnie kształty upiornie białych gałęzi.
- Co się stało? - spojrzał na Hildę, domagając się odpowiedzi.
- Witajcie Ziemianie – usłyszeli za sobą rozbawiony głos. Odwrócili się błyskawicznie. Totenkopf unieśli działa w pogotowiu. Przed nimi stał czarnoskóry mężczyzna.
Kurt aż cofnął się parę kroków ze zdumienia. Przypomniał sobie lekcje historii i zdjęcia ilustrujące tę rasę.
,,Czy raczej, podrasę - pomyślał pułkownik, patrząc ze wstrętem na przybysza. – Jak to możliwe? Przecież wszyscy zostali zasymilowani. Wygraliśmy z nimi wszystkimi.’’
Strój nieznajomego, jeszcze bardziej pogłębiał wrażenie obcości. Miał na sobie żółtą hawajską koszulkę i krótkie spodenki z szarego materiału.
- Witajcie na Atlantydzie. Muszę was przeprosić za pana Naumanna. On był pierwszą próbą kontaktu. Okazało się, że nie możemy być do końca… bezpośredni.
Kurt podszedł do przybysza i spojrzał w ciemne, zwierzęce oczy.
- Co to ma znaczyć? – spytał napastliwym tonem.
- Skaner pokazuje strasznie dziwne dane – usłyszał za sobą głos naukowca. – On jest żywy w każdym tego słowa znaczeniu, ale jednocześnie… nie wiem, jak to określić…co chwila znika.
Obcy uśmiechnął się. Chciał coś powiedzieć, ale z jego ust buchnęła nagle struga krwi. Zachwiał się i upadł, ukazując stojącą za nim postać.
- Herr Wagner! – Kurt podszedł do przełożonego i zasalutował. Wagner wyglądał jak pod wpływem środka odurzającego. Półprzymknięte oczy co chwilę omiatały pomieszczenie z panicznym strachem. Nie odpowiedział na salut, tylko od razu przeszedł do rzeczy.
- Wiedziałem, że w końcu kogoś przyślą. Komunikacja tutaj nie działa chłopcze. Jesteś sam?
- Oczywiście, że nie – odparł ze zdziwieniem pułkownik. – Oto moja...
Odwrócił się, ale za nim już nikogo nie było.
- To miejsce nie jest tym, czym się wydaje – wyjaśnił enigmatycznie Wagner. – Jest dziesięciowymiarowe. Podobnie jak jego mieszkańcy.
- Dlaczego pan zabił tego Atlantydę? – Kurt wskazał na zwłoki.
- Nie bądź głupi. Przecież wiadomo, że to nie oni. To musi być jakiś test. Choć ze mną.
- Co z moimi ludźmi?
- Znajdziemy ich. Chodź.
Złapał Kurta za rękę jak dziesięcioletnie dziecko i pociągnął za sobą. Zdumiony oficer zobaczył jak Wagner znika, jakby wchodził w niewidzialną bramę. Została po nim tylko wisząca w powietrzu ręka. Nie zdołał się oswobodzić i poszedł za nim.
Przed oczami stanął mu obraz jakiegoś straszliwie groteskowego potwora. Spojrzał wyżej i wciągnął ze świstem powietrze. To był Albert. Rozpięty na wielkim lodowym X. Jego organy, mięśnie i ścięgna były wywleczone i rozpięte na niewyobrażalną długość. Tylko głowa pozostała bez zmian.
- Oni tylko chcą nas poznać – załkał.
Wizja rozmazała się. Kurt w jednej chwili znalazł się w przeciwległym krańcu jaskini. Wagner i jeden z jego ludzi stali przy trzech klęczących Atlantydach.
- Te świnie nie chcą nic mówić – wycedził starszy oficer.
- Jesteśmy jak muchy – wyszeptał pułkownik.
- Słucham?- Wagner spojrzał na niego z zaciekawieniem.
Kurt przypomniał sobie, jak kiedyś w czasie letnich wakacji pojechał na wieś. Spał w maleńkim domku i któregoś ranka, patrząc na sufit, zaczął się zastanawiać, dlaczego krążące pod nim muchy nie wylatują przez szeroko otwarte okno. Czyżby go nie widziały?
- Jesteśmy jak muchy. Mówiliście, że to miejsce jest dziesięciowymiarowe. My widzimy tylko trzy. Jedyne co potrafimy, to lecieć w stronę światła. Nawet nie widzimy wyjścia.
Wagner spojrzał na niego z uznaniem.
- Pański oficer naukowy miał rację. To wszystko jest iluzją.
- Chwileczkę, przecież nie było pana przy tym gdy ona to powiedziała…
Sala rozmazała się i Kurt otworzył oczy. Pierwszy raz odkąd ogarnęło ich białe światło.
Znajdował się w tym samym pomieszczeniu. Obok niego znajdowali się wszyscy, którzy dotychczas wylądowali na lodowej planecie. Rozpięci na makabrycznych statuach. Martwi.
Spojrzał w górę i zdał sobie sprawę, że przed chwilą sam był uwięziony. Z jakiegoś jednak powodu, wciąż był żywy.
- Nareszcie. Udało się.
Spojrzał w dół i zobaczył pięciu czarnoskórych mężczyzn.
- W końcu znaleźliśmy sposób, by przemówić do waszego gatunku. Dzieliliśmy się na coraz mniejsze części, ale w końcu nam się udało.
Kurt czuł, jakby był uwięziony w koszmarze szaleńca.
- A więc wy…nie jesteście Atlantydami.
Roześmiali się szczerym śmiechem. Jakby oglądali kabaret w bezpiecznym otoczeniu małomiejskiego pubu.
- Nie, nie. Jesteśmy zalążkami. – Obcy zauważył, że jego słowa nie spotykają się ze zrozumieniem. – Wyobraź sobie, że możesz oderwać swoją rękę i może ona żyć własnym życiem. Coś w tym stylu. Chcesz zobaczyć prawdziwego Atlantydę? Proszę bardzo.
Przez chwilę nic się nie działo, ale po chwili Kurt zobaczył coś tak pięknego, że łzy same popłynęły mu do oczu. Humanoidalna istota utkana z czystego świetlistego kryształu. Było w niej coś, czego nie potrafią wyrazić ludzkie słowa. Czterech czarnoskórych skurczyło się w sobie i zmienili się w iskierki tego samego blasku. Po chwili połączyli się z istotą.
Ostatni, nie przemieniony zalążek przemówił:
- To są nasze ostatnie chwile w tym wszechświecie. Niedługo osiągniemy ostatni etap ewolucji.
- Dlaczego przyjęliście takie formy? To był test, tak jak wszystko inne tak? Chcieliście zobaczyć, czy jesteśmy godni?
- Zgadza się. - Zalążek uśmiechnął się tajemniczo. - Chcieliśmy zobaczyć, jak bardzo się zmieniliście. Ale teraz musimy się pożegnać. Jednak zanim wyślemy cię w drogę powrotną, powiedz nam, czego pragniesz. Spełnimy to.
Kurt nie mógł w to uwierzyć. Całe życie czekał na tę chwilę. Nawet nie musiał się zastanawiać.
- Chcę, byście mnie uczynili symbolem mojego narodu. – Zaczerpnął tchu, przygotowując się do monologu. – Chcę, byście spełnili marzenie mojego wielkiego przodka Himmlera. Uczyńcie mnie kwintesencją jego marzenia o aryjskiej doskonałości i czystej krwi. Chcę być wzorem, za którym będą mogli iść moi ludzie. Zmieńcie mnie w czysty rasowo produkt.
Zalążek uśmiechnął się. Świetlista istota podeszła do Kurta i położyła na nim swoją dłoń.
- Niech tak się stanie.
SS- Gruppenführer Alfred von Stotenkaupf patrzył z niepokojem na prom, który przed chwilą wrócił z planety. Planety, która w jednej chwili pokryła się jakimiś dziwnymi, przypominającymi białe gałęzie tworami, po czym znikła. Wyparowała jak iskra na tle wieczornego nieba.
Próby skontaktowania się z pasażerem zawiodły.
- Otwórzcie – rozkazał i jeden z żołnierzy wcisnął przycisk. Rampa zaczęła powoli zjeżdżać, odsłaniając metalowe trzewia pojazdu. Para w końcu opadła, a z wnętrza zaczęły dochodzić dziwne dźwięki.
Stotenkaupf pomyślał, że zwariował, gdy ze środka wybiegł owczarek niemiecki.
Tak na oko, czystej krwi owczarek niemiecki…
Jestem w połowie, ale strasznie ciężko się to czyta. Zmień kolorystykę, bo przyczynisz się do oślepnięcia swoich czytelników!
OdpowiedzUsuńDobry pomysł, podoba mi się, zwłaszcza końcówka. Chociaż jeśli chodzi o formę, to momentami używasz kilku bardzo krótkich zdań pod rząd, to trochę męczące.
Nic więcej nie przeczytam, póki nie zmienisz tła!
Hej, dzięki za skazówki :) Biorę się właśnie za zmienianie tła. A jeśli chodzi o to opowiadanie to pisane było na konkurs w którym limit wynosił 5 stron więc chwilami trzeba było trochę skracać :/
Usuń