Robert otworzył oczy i
rozejrzał się po pomieszczeniu. Stary, zakurzony warsztat był ostatnim czego
się spodziewał - pamiętał doskonale, że zasnął we własnym mieszkaniu. W
pomieszczeniu panował straszny bałagan. Narzędzia leżały na ziemi w nieładzie. Mężczyzna
przekręcił głowę i przeszły go ciarki. Parę metrów przed jego kroczem, wystawała
ze stołu piła tarczowa. Przerażony chciał zerwać się ze stołu, lecz ruch
zblokował gruby sznur krępujący kończyny.
Zgodnie z najgorszymi przewidywaniami piła
zaczęła się kręcić, a skrępowany nieszczęśnik zaczął powoli, acz nieubłaganie,
zbliżać się w stronę rozpędzonego ostrza O dziwo, odetchnął po chwili z ulgą.
- No tak – pomyślał z przekąsem. – Nie trzeba było tyle
żreć.
Mężczyzna od dawna
cierpiał z powodu koszmarów, więc nauczył się je bezbłędnie rozpoznawać. Charakterystyczna
mgiełka w kącikach oczu i fakt, że na niczym tak naprawdę nie można zogniskować
wzroku – to wszystko było jawnym dowodem, że ta straszliwa sceneria była
jedynie wytworem jego umysłu. Patrząc na rozpędzone ostrze doszedł do wniosku,
że sen się skończy, gdy tylko metal dotknie jego ciała.
- Pięknie. Coraz lepsze
mam te koszmary. Już ja wiem, co Freud powiedziałby na ten temat.
Umiejętność
przebudzenia się we własnym śnie była rzadko spotykana, lecz ci co ją posiedli
mogli czasami zmieniać świat snów wedle własnych upodobań. Robert nie miał
jednak na to ochoty, zwłaszcza, że podobne zabawy najczęściej kończyły się
przedwczesnym obudzeniem i bezsennością.
Postanowił więc cierpliwie czekać aż straszliwy scenariusz dojdzie do
finału i koszmar tym samym zakończy się swoistym ‘’game over’’ i wygwizdaniem
ze sceny jego umysłu.
W pewnym momencie, zdarzyło
się jednak coś nowego. Niesamowite poczucie realności ogarnęło jego ciało.
Mgiełka w kącikach oczu zniknęła, a pokój zaczął się wypełniać szczegółami.
Bezimienne narzędzia stawały się kluczami francuskimi, młotkami i śrubokrętami.
Rdza na ścianach zmieniła się z jednolitych, pomarańczowych plam w materialne
nacieki.
Robert poruszył się
niespokojnie i poczuł ból rąk spowodowany krępującym go sznurem.
- Jezu Chryste,
prawdziwy ból - pomyślał rozgorączkowany. – Co tu się dzieje?
To nie był zwykły koszmar.
Czuł wszystko wyraźnie: zjełczały zapach
terpentyny, ciężkość oddechu i subtelny
dotyk ubrań na skórze. Stanowczo za dużo szczegółów nawet na najbardziej
realistyczny ze snów.
- Pomocy! Jest tu kto?!
– wydarł się w nagłym przypływie paniki. Wciąż miał nikłą nadzieję, że
gwałtowne ruchy i krzyki wybudzą go z koszmaru. Niestety, jego sytuacja
pozostawała bez zmian. Wciąż zbliżał się do rozpędzonego ostrza. Zaczął się gwałtownie szarpać ale skończyło
się to tylko jeszcze większym bólem nadgarstków.
- Tylko spokój może
mnie uratować. – powiedział, po czym
poruszył powoli lewą dłonią.
W końcu poczuł luz w
więzach. Nie mógł się powstrzymać i spojrzał przelotnie na nieuniknione
zagrożenie. Ledwo powstrzymał kolejny atak paniki i znów zaczął delikatnie
poruszać dłonią.
Dźwięk piły był już
niebezpiecznie blisko, gdy udało mu się
oswobodzić dłoń. Nie było czasu na pozostałe kończyny, ostrze było już parę
centymetrów od celu. Robert pochylił na tyle na ile mógł i zaczął macać ręką po
podłodze w poszukiwaniu jakiegokolwiek narzędzia. Pod opuszkami palców poczuł
opór. Na czole wystąpiły mu krople potu. Zacisnął zęby i jeszcze bardziej
pochylił się czując jak więzy na prawej dłoni wbijają mu się w skórę. Rozpędzona piła była już parę centymetrów od
celu, gdy w końcu złapał śrubokręt i czując, że to najbardziej krytyczna chwila
w jego życiu, rzucił go delikatnie w stronę ostrza.
Sukces. Narzędzie
zaklinowało się między piłą a brzegiem stołu. Pomieszczenie wypełnił głośny
pisk i ostrze stanęło. Robert odetchnął z ulgą ale nie miał zamiaru tracić
czasu. W każdej chwili maszyna mogła
pokonać opór i dokończyć dzieła.
Po paru minutach
mężczyzna był już wolny. Zeskoczył ze stołu i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Nie wyglądało znajomo, z pewnością nigdy tu jeszcze nie był.
Jak ja się tu
znalazłem? – pomyślał z niedowierzaniem patrząc na otarcia na nadgarstkach.
Uszczypnął się w rękę i syknął z bólu. Wciąż nie mogąc uwierzyć w realność
wszystkiego, co go otacza, podszedł do piły i nacisnął wyłącznik. Dotyk na
skórze a później delikatny opór przy naciskaniu, utwierdziły go ostatecznie w
przekonaniu, że to nie może być sen.
Rozejrzał się bezradnie
i ruszył w stronę drzwi. Położył dłoń na
klamce, gdy usłyszał pod sobą cichy głos:
- Nie robiłbym tego na
twoim miejscu.
Robert opuścił wzrok i
poczuł jak robi mu się słabo. Jego lewy but miał oczy i przed chwilą do niego
przemówił!
- Boże, ja zwariowałem -
jęknął mężczyzna patrząc z przerażeniem na parę ślepi wystających z adidasa.
- No, już uspokój się –
Końcówka buta oderwała się na chwilę od podeszwy w kiepskiej imitacji ust. –
Wcale nie zwariowałeś. Nastąpiło pewnego rodzaju hmm…jak by to nazwać?
Nieporozumienie, tak.
- Jak w jakiejś
cholernej kreskówce – wyszeptał Robert i usiadł ze zrezygnowaniem. Oparł się plecami o brzeg stołu i wystawił
przed siebie nogi nie mogąc przestać patrzeć na gadające obuwie.
- Zacznijmy może od
tego kim jestem. – But wykręcił oczy do góry, by móc patrzeć na swojego
rozmówcę. – Zanim położyłeś dłoń na klamce to pomyślałeś o czymś prawda?
- Tak – odparł
niepewnie Robert. - Tylko nie pamiętam o czym.
- Mogę się założyć o
własny język, że wpadło ci do głowy, skąd do cholery masz na sobie buty, skoro
zasypiałeś boso. – W głosie adidasa słychać było dumę.
Rzeczywiście - pomyślał
Robert. – O tym właśnie myślałem. Była to ostatnia chwila, kiedy jako tako
wierzyłem jeszcze w swoje zdrowie psychiczne.
Mężczyzna schował twarz
w dłoniach, kiedy jego własny but uśmiechnął się do niego.
- Ano właśnie. Musisz
zrozumieć, że jestem czym jestem, tylko dlatego, że w tamtej chwili myślałeś
właśnie o butach. Uwierz mi, bywało gorzej.
- Co tu się do cholery
dzieje? – wybuchnął. – Gdzie ja jestem?
- Ej no, tylko
spokojnie – odparł karcącym tonem adidas. – Panika donikąd cię nie zaprowadzi.
Wpadłeś w nieliche tarapaty, więc siedź spokojnie i słuchaj. Wszystko ci
wytłumaczę. – But odczekał chwilę i nie doczekawszy się żadnego pytania
spokojnie kontynuował. – Często miewasz sny, co? Nie, nie odpowiadaj, tylko
tacy tu trafiają. Rzecz w tym, że tym razem przesadziłeś. Na pewno jesteś osobą
wrażliwą, artystą, rzeźbiarzem czy malarzem, właśnie takich tutaj mamy. No,
więc krótko i dosadnie: tacy jak ty bardzo intensywnie śnią. Czasami jednak się
zdarza, że sen jest tak mocny, że staje się rzeczywistością. Nie taką jednak
zwykłą rzeczywistością. Zostałeś przeniesiony do innego wymiaru chłopcze, i
teraz musimy zrobić wszystko, by cię z niego wydostać.
- Kurwa, co ty
pieprzysz? - wrzasnął Robert czując, że ogarnia go złość - Nie jestem żadnym
pieprzonym artystą, pracuję w banku! Co tu się kurwa dzieje? Jakie wymiary,
jakie sny? Mów po ludzku do cholery!
Mężczyzna syknął z
bólu, gdy but zacisnął się na stopie hamując dopływ krwi.
- Toż ci przecież
tłumaczę – odparł urażonym tonem. – Niechcący przeniosłeś się do wymiaru
niewykorzystanych myśli i pomysłów, a tutaj świat rządzi się trochę innymi
prawami. Jeżeli dziwi cię gadający but
to poczekaj, aż zobaczysz co będzie dalej. A tak w ogóle to mógłbyś wstać?
Strasznie mi się niewygodnie z tobą rozmawia w tej pozycji.
- Nie no, ja nie będę
gadał z pieprzonym butem – warknął Robert, po czym szybkim ruchem ściągnął adidasa
z nogi.
- Co ty robisz?
Zaczekaj, nie!
Mężczyzna rzucił buta
za siebie po czym skierował się w stronę drzwi.
- Nie rób tego –
usłyszał za sobą przerażony pisk. – Nie otwieraj tych drzwi durniu!
Robert zignorował
ostrzeżenia i pociągnął za klamkę. Drzwi otworzyły się ukazując chaos.
Drgający, jasno
pomarańczowy kolor w którym kłębiły się nieokreślone kształty. Mężczyzna stał
oniemiały, patrząc na wyłaniające się koszmarne twarze. Zaczęły go dochodzić nieokreślone szepty, a
gdy spojrzał w dół zrozumiał, że pomieszczenie zawieszone jest w pustce.
- O mój Boże –
wyszeptał ze zgrozą, gdy usłyszał potworny ryk jakiegoś olbrzymiego stworzenia.
W oddali zaczął wyłaniać się gigantyczny, nieodgadniony kształt. Macki
pomarańczowego światła wdzierały się do warsztatu. Robert spojrzał na nie z
przerażeniem, po czym… obudził się siedząc oparty o stół.
Spojrzał przelotnie w
stronę drzwi. Znów były zamknięte. Po chwili usłyszał za sobą wściekły wrzask
adidasa:
- Kurwa, mówiłem ci byś
nie otwierał! Nie byłeś jeszcze na to gotowy, co za trep!
- Ja…Boże – jęknął Robert. – Co to było?
- To było podwórko
krainy czarów Alicjo. Mam nadzieję, że teraz nie będziesz już robił głupich
rzeczy.
Mężczyzna czuł się jak
po mocno zakrapianej imprezie. Strasznie bolała go głowa i było mu niedobrze.
- Kto zamknął drzwi? –
spytał po chwili.
- Ty sam – W głosie
adidasa słychać było złośliwą satysfakcję. – Masz szczęście, że ci nic innego
do łba nie strzeliło. Gdybyś patrzył trochę dłużej to całkiem byś zwariował.
Tak to masz tylko lekką amnezję.
- No dobra – Robert
wstał z wyraźnym trudem i podszedł do buta. – Zbierzmy jeszcze raz wszystko do
kupy. – Zawahał się po czym usiadł naprzeciw swojego towarzysza. – Jestem w
innym wymiarze tak?
- Zgadza się. Sam się
tu sprowadziłeś.
- Nie ważne. Po kolei.
Mówiłeś, że pomożesz mi wrócić do siebie, tak?
Robert odrzucił
natrętną myśl, że tak naprawdę jest zamknięty w celi bez klamek. Rozmawianie z
butem wystawiało jednak wszelki opór na poważną próbę.
- Właśnie po to tu
jestem – odparł z dumą adidas. – Zacznijmy od najważniejszego. - Wyłupiaste
oczka rozejrzały się po pomieszczeniu. – Patrząc na ten pokój mogę
wywnioskować, że to był raczej koszmar, tak?
- No tak – odparł po
chwili wahania Robert. – Zaczęło się jak normalny koszmar. Dużo zjadłem przed zaśnięciem
i obudziłem się okrakiem przed piłą tarczową.
- Uch, nie jest dobrze.
Miałeś już kiedyś taki sen?
- Nie. Często miewam
sny ale nie takie.
- Ale najczęściej są to
koszmary prawda?
Mężczyzna poczuł, że
traci cierpliwość.
- No tak, ale jakie to
ma znaczenie?
But poruszył się lekko.
W jego spojrzeniu pojawiło się współczucie.
- A więc jesteś
koszmarniakiem. Nie będę cię okłamywał. Czekają cię ciężkie chwile. Ech, że też
tacy się ostatnio…
- Kurwa, jaki znowu
koszmarniak? Miałeś mi wszystko wytłumaczyć, a jak na razie to tylko pieprzysz
bez ładu i składu.
- Uspokój się –
skarciło go obuwie. – Koszmarniacy to tacy ludzie, którzy trafiają tu przez
koszmary. Strach jest twoim
najsilniejszym uczuciem. To on cię tu tak naprawdę sprowadził. Cholera, kiedyś
było inaczej. Większość ludzi miała piękne sny, wzruszające, ciepłe i puchate a
teraz wszyscy śnią o kolcach, piłach czy innym gównie. Co jest z tobą nie tak?
Pewnie malujesz po nocach obrazy zakrwawionych kobiet…
- Mówiłem ci, nic nie
maluję. Pracuję w banku – warknął Robert. – Gadaj jak mam się stąd wydostać, a
nie pieprzysz mi tu kazania.
- Widzisz, jakbyś miał
dobre sny to sprawa byłaby prosta. No i cholernie przyjemna. Ale skoro tak nie
jest, będziesz musiał znaleźć bramę – w jednym ze swoich koszmarów. I polecam
taki, który najczęściej ci się śni.
- Mów konkretniej –
westchnął mężczyzna. – Co mam zrobić?
- Musisz przypomnieć
sobie swój najgorszy koszmar, a później zapanować nad chaosem na zewnątrz i
zbudować go tam.
- Że co?
- Słuchaj, musimy się
streszczać. Ta twoja enklawa pośrodku niczego – Adidas znacząco powiódł
wzrokiem po pomieszczeniu. – Nie będzie trwać wiecznie. Więc skup się i
słuchaj.
- Zaraz, zaraz –
przerwał Robert. – A skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać? Może ty wcale nie chcesz mi pomóc.
Dobra, dobra kurwa –
Robert nie mógł uwierzyć, że patrzy w oczy wkurzonego buta, któremu sznurówki
zaczęły trząść się ze złości. – Nie ufaj mi. Na pewno poradzisz sobie lepiej
samemu. No dalej, masz jakieś pomysły? Może spróbuj po prostu otworzyć drzwi i
wrócić do swojej sypialni! Co za trep! Nie dość, że objawiłem się jako cholerne
obuwie to jeszcze musiałem zniżyć się do twojego ubogiego słownictwa, tak byś
mógł mnie zrozumieć. No ale proszę, miej to wszystko w dupie i radź se sam.
Robert szybko doszedł
do wniosku, że lepiej mieć takiego przewodnika niż żadnego. Nie pozbył się
jednak swoich wątpliwości. Zagryzł wargi i popatrzył adidasowi w oczy.
- W porządku,
przepraszam. Gdyby nie ty, to miałbym już przecież totalnie przesrane.
- Och, bo się wzruszę –
zadrwił but. – Bierzmy się po prostu do roboty. Usiądź wygodnie i zamknij oczy.
- Eee…no dobra.
Robert wypełnił
polecenie, czując się przy tym strasznie głupio.
- Wybrałeś już koszmar?
– usłyszał głos buta.
- Tak. Ten strasznie
upierdliwy co mnie w dzieciństwie gnębił. Strasznie często mi się śnił.
- W porządku. Zacznijmy
od podstaw. Pamiętaj, tutaj jeśli o czymś mocno pomyślisz, stanie się
rzeczywiste. Przynajmniej przez jakiś czas. Nie jesteś jednak pieprzonym
czarodziejem, więc nie próbuj zmieniać tego warsztatu w rezydencję playboya. –
But odczekał chwilę, po czym kontynuował. – Wiesz już jak jest na zewnątrz,
przynajmniej częściowo, więc nie muszę cię nakierowywać. Zacznij od podłoża. Po czym tam chodziłeś?
- Po trawie.
- Dobra, wyobraź sobie
tę trawę. Nic innego. Skup się, trzymaj się tylko tego.
Robert zobaczył w
myślach zieloną murawę po czym, poczuł że coś wdziera się do jego umysłu.
Nieokreślone szepty wypełniły całą jego osobę, a widok trawy zaczął się
zamazywać zastępowany powykrzywianymi twarzami.
- Chryste, co to ma
być? – krzyknął otwierając oczy.
- To właśnie chaos – odparł
but. – Nie poddawaj się mu. Szybko, bo zaraz stracisz obraz! Wracaj do trawy i
nie zwracaj uwagi na nic innego.
- To na pewno…
- Póki jesteś tu, nic
ci nie grozi. No dalej!
Robert zamknął oczy i
przywołał z powrotem widok murawy. Starał się nie zważać na coraz donośniejsze
głosy i pomarańczowe światło wypełniające umysł. Po chwili znów usłyszał
adidasa:
- No dobra, tyle
powinno wystarczyć. Przypomnij sobie jak była miękka, gdy po niej stąpałeś. I
jaki miała zapach.
Robert powoli, pod
przewodnictwem adidasa zaczął wypełniać swój koszmar szczegółami. Po trawie
przyszła kolej na niebo, a później na otoczenie - Ławki, parasole, płot i domy
w oddali. Nie zapomniał również o małej karuzeli i zabawkach porozrzucanych na
trawie.
- Dobrze, bardzo dobrze
– chwalił go but. - Im więcej szczegółów tym lepiej. No proszę, nie jesteś
jednak taki głupi, na jakiego wyglądasz.
Nie wiedział czy ma to
jakiś sens. Nad niektórymi rzeczami musiał się długo rozwodzić, a dla
niektórych wystarczyło parę sekund. W pewnym jednak momencie musiał przestać.
Głosy stały się zbyt natarczywe, a podłoże zaczęło się wybrzuszać, jakby coś
chciało wydostać się z ziemi.
- Przerwa – oznajmił
Robert otwierając oczy. - Już nie mogę.
- Nie, nie –
zaprotestował but. – Już prawie to miałeś, jeszcze tylko parę sekund.
- Nie powiedziałem ci
jeszcze, o co w tym chodzi. Znaczy czego ja się tam niby boję.
- Musisz zrobić jedynie
otoczenie. Twoje strachy żyją same z siebie. Siedzą tutaj i po prostu czekają
aż je zaprosisz.
- Skoro tak, to
wracajmy do roboty.
Rzeczywiście,
wystarczyło dodać jeszcze tylko parę szczegółów. Już po chwili Robert usłyszał
głos przewodnika:
- W porządku.
Wystarczy, myślę że utrzyma się wystarczająco długo. Możesz już otworzyć oczy.
- Co teraz?
- Teraz musisz wejść do
koszmaru i odtworzyć go tak, by dojść do momentu w którym zawsze się budziłeś.
Wtedy powinieneś zobaczyć bramę.
- Nie brzmi tak źle – Mężczyzna
podrapał się po głowie i wstał rozglądając się bezradnie.
- Nie bądź taki pewien.
Drzwi, są tam – Adidas chrząknął znacząco - Nie zapomniałeś o czymś?
Robert spojrzał na
niego ze zdumieniem. Nic ze sobą nie wziąłem co niby…- przerwał, gdy zauważył,
że sznurówki znów zaczęły gniewnie dygotać. - A no tak!
Podszedł i z pewnym
wahaniem założył buta z powrotem na nogę.
- No dobra – usłyszał
pod sobą – Tym razem możesz otworzyć drzwi.
Robert poczuł jak
przechodzi go dreszcz. Na samą myśl o tym, że znów miałby zobaczyć
pochłaniający umysł chaos doszedł do wniosku, że już wolałbym zostać w
warsztacie i po prostu umrzeć z głodu i pragnienia. Postanowił, że jak tylko zobaczy pomarańczowy
blask to zamknie oczy i zatrzaśnie drzwi.
Drżąca ręka nacisnęła
klamkę i powoli otworzyła drzwi. Mężczyzna znów został oślepiony jasnym
światłem. Tym razem jednak, był to normalny, słoneczny blask. Ciepły i
uspokajający. Robert otworzył oczy i zobaczył scenerię, którą sam z taką
pieczołowitością przygotowywał. Niewielki ogrodzony plac zabaw za domkiem
jednorodzinnym. Nie miał pojęcia, dlaczego tak często kiedyś o nim śnił. Nigdy nie
był w tym miejscu. Kiedyś przyszło mu do głowy, że może to wspomnienia z
poprzedniego życia ale nie wierzył w takie rzeczy.
Na trawie leżały
porozrzucane zabawki – pluszowy miś i figurki żołnierzy. Mała karuzela miała na
sobie plamy rdzy i kręciła się powoli, poruszana delikatnymi podmuchami wiatru.
Robert wziął głęboki
oddech i przekroczył próg. Od razu poczuł, że coś jest nie tak. W jednej chwili
plac zabaw zrobił się strasznie wielki.
- Co się…- przerwał
zaskoczony barwą swojego głosu. To były słowa dziecka! Spojrzał z
niedowierzaniem w dół i zobaczył ciało
sześciolatka w czerwonych, krótkich spodenkach i niebieskiej bluzce z kaczorem
Donaldem. Jedynie lewy but pozostał taki sam, teraz komicznie wielki w
porównaniu z sandałem na prawej nodze.
- Hmm, nie wspominałeś,
że jesteś dzieckiem w tym śnie – odezwał się z zadumą adidas. – Ale w sumie nie
ma to znaczenia. Pamiętaj, rób wszystko tak samo jak w koszmarze i pozwól, by
doszedł do końca.
Robercik obrócił się i
zobaczył, że drzwi, które przed chwilą przekroczył prowadziły do domku
jednorodzinnego.
- Nie przypominam sobie
bym je zamykał – powiedział i parsknął śmiechem, słysząc własne słowa. Nie mógł
powstrzymać rozbawienia tym nagłym powrotem do dzieciństwa.
- Nie przejmuj się tym
– usłyszał pod sobą. – Idź dalej.
Chłopiec zaczął powoli
zbliżać się w stronę karuzeli. Ciszę przerwało krótkie bzyknięcie, gdzieś koło
prawego ucha.
- Przypominam sobie –
powiedział Robert patrząc na komara siedzącego mu na chudej ręce.
Zabił owada i stanął w
miejscu patrząc przed siebie. Po chwili pojawił się kolejny komar i spotkał go
ten sam los.
- Zbliża się – pomyślał
Robert. – Czuję go.
Zaczęło się od dziwnego
ciężaru na głowie. Następnie zobaczył kątem oka wielkie odnóże przybliżające
się do skroni. Po chwili pochylił się nad nim olbrzymi komar z metrowym żądłem.
Miał ciemne, ludzkie oczy i przyglądał się chłopcu z zaciekłą nienawiścią.
Robert usłyszał
jeszcze, jak przez mgłę słowa adidasa:
- Sny fobiczne.
Ciekawe.
Olbrzymi owad wpatrywał
się jeszcze przez chwile w swoją ofiarę, po czym odchylił się z zamiarem wbicia
żądła między oczy chłopca.
- Nie widzę żadnej
bramy – pomyślał gorączkowo Robert. – Pieprzę to, przecież on mnie zabije.
W ostatniej chwili
odwinął się i złapał komara za głowę.
- Nieeeeeeeee! –
usłyszał wrzask buta ale zignorował go.
Zrzucił monstrum z
głowy i zaczął się z nim szamotać. Nieprzyzwyczajony do tak małych pokładów
siły, szybko zdał sobie sprawę, że to nie będzie łatwa walka. Potwór był bardzo
zwinny i po chwili rzucił mu się na plecy i zacisnął kończyny na jego rękach.
Robert przypomniał
sobie słowa przewodnika:
‘’ Tutaj świat rządzi
się trochę innymi prawami.’’
Poczuł nagły przypływ
energii i znów udało mu się oswobodzić z uścisku potwora. Szybko złapał go
prawą ręką za żądło, po czym spojrzał mu w oczy:
- Pora przerzucić się
na wegetarianizm dupku - wycedził przez zęby i z całej siły pociągnął.
Żądło wyszło w strugach
jasnozielonej krwi. Owad zaczął piszczeć, zagłuszając wrzaski adidasa.
Robert, czując jak pisk
rozrywa mu bębenki, wziął krótki rozbieg i wbił igłę między oczy potwora. Komar
padł na ziemię i zaczął drżeć w
przedśmiertnych konwulsjach. Odgłosy umierającego owada zostały zastąpione
jednak potwornym rykiem dobiegającym znikąd. Robert zadrżał, słyszał już ten
dźwięk.
- Coś ty zrobił
idioto!- krzyczał but. – Uciekaj, szybko uciekaj!
Chłopiec poczuł, jak
ogarnia go groza, gdy kawałek nieba spadł na podłoże, niczym odłamek wybitej
szyby, ukazując za sobą rozedrganą, pomarańczową masę. Macki chaosu wdzierały
się powoli do niewielkiego świata.
Robert oderwał wzrok od
strasznego widoku i pobiegł w stronę drzwi. Słyszał za sobą ogłuszający rumor,
jakby do osiedla wjechało stado buldożerów. Nie ośmielił się jednak spojrzeć za
siebie. Dobiegł do drzwi i pociągnął za klamkę. Pomyślał, co by się stało,
gdyby były zamknięte, ale na szczęście puściły, ukazując wnętrze znajomego
warsztatu.
- Nie sądziłem, że
kiedyś będę witał ten zapyziały pokój z radością – pomyślał przekraczając próg.
Zamknął za sobą drzwi i
padł na podłogę – już jako dorosły mężczyzna.
- Coś ty zrobił idioto?
– nie przestawał wrzeszczeć adidas.
- Nie było żadnej
bramy! – Robert sapał ze zmęczenia. - Widziałem tylko żądło tego bydlaka.
Miałem pozwolić, by przewiercił mi łeb?
- Co ja ci mówiłem? –
Głos adidasa był już bardziej pojednawczy. – Tutaj nic nie jest takie, jak się
wydaje. Gdybyś poczekał trochę dłużej, może byłbyś już w domu.
- Po prostu
spanikowałem. Sorry.
Mężczyzna podniósł się
z ziemi i otrzepał ubranie. Znów był w ciemnych jeansach, zielonej koszulce i
pasujących do siebie ( przynajmniej pod względem marki i koloru ) butach. Ten z
oczami wciąż łypał na niego gniewnie.
- Następnym razem nie
możesz sobie pozwolić na tego typu wpadkę.
Robert pokiwał jedynie
głową. Rozejrzał się po pomieszczeniu i w jego umyśle zaczęły kiełkować pewne
podejrzenia. Postanowił jednak, że jeszcze nie będzie się nimi dzielił.
- No więc co dalej? –
spytał spokojnie.
But wyraźnie się
uspokoił. Sznurówki powróciły na swoje miejsce.
- Dawaj kolejny
koszmar. Tym razem może coś mniej inwazyjnego. Ach, no i teraz opisz mi go
dokładnie. Co, gdzie i kiedy.
Mężczyzna zastanowił
się chwilę. Z miejsca odrzucił sen, w którym żywe trupy pożerały go żywcem. Nie
chciał znów tego przeżywać, nawet jeśli miała to być jedyna droga ucieczki. W
końcu wybrał koszmar, który prześladował go w latach licealnych. Przekazał
adidasowi swoją wizję, starając się mówić zwięźle i do rzeczy.
- W porządku –
zaakceptował but. – No więc tak, jak poprzednio. Usiądź i odpręż się.
Robert znów tworzył
swój sen przez powolną medytację. Tym razem szło mu trochę szybciej. Wizja nie
była aż tak bardzo bogata w szczegóły, jak poprzednia. Miał trochę problemów z
ustaleniem podłoża ale w końcu senny domek z kart został ułożony. Mężczyzna
miał nadzieję, że będzie bardziej stabilny niż poprzedni.
- W porządku –
powiedział w końcu but. – Możesz już wyjść.
- Dzięki – bąknął Robert i skierował się w
stronę drzwi. Zauważył, że ręka drżała mu mniej niż ostatnio. Nacisnął klamkę i
tym razem jego oczom ukazał się zgoła inny widok. Wyjście z warsztatu
prowadziło do niewielkiej alejki. Była noc i padał lekki deszcz. Robert zszedł
po niewielkich schodkach i odwrócił się. Nad drzwiami wisiał neonowy napis
,,bar’’. Mężczyzna miał na sobie sportową
marynarkę i jeansy. Zauważył również, że jego ciało było mniej muskularne, a
skóra bledsza.
Westchnął ciężko i
ruszył przed siebie. W ciasnym wylocie uliczki zaczęły pojawiać się potężne,
umięśnione sylwetki w kapturach.
- Co to za grzbiety? –
usłyszał pod sobą zniecierpliwiony głos adidasa.
- Zamknij się – warknął
w odpowiedzi.
Nieznajomi zaczęli się
przybliżać. Z ciemności po bokach wyłaniały się kolejne postacie. Robert nie
zdążył się żadnej przyjrzeć. Poczuł na ramionach uścisk wielkich dłoni, po czym
ktoś zaczął go ciągnąć w ciemność z wielką siłą. Po chwili leciał już w stronę
ciemnego niczym smoła nieba.
- Dobrze – usłyszał
wrzask buta. – Pozwól się zabrać. Nie oglądaj się!
Mimo upływu wielu lat
Robert poczuł znajomy, paraliżujący strach. Strach przed wielkim, niewiadomym
złem, które ciągnie go w nieznane miejsce. Niewiadoma – najstarszy i
najbardziej pierwotny koszmar, który towarzyszył nam od początku i już nigdy
nas nie opuści.
Mężczyzna wziął głęboki
oddech i odwrócił się. Tuż za nim
unosiła się w powietrzu chmura nieprzeniknionej ciemności, przy której nocne
niebo mogło uchodzić za symbol nadziei i bezpieczeństwa. W powietrzu roznosiły
się wrzaski adidasa ale Robert nie słuchał go. Wpatrywał się w wielką
niewiadomą czując, że za chwilę ujrzy odpowiedź na od dawna dręczące go
pytanie. Po chwili z ciemności wyłoniła się para oczu. Były to najbardziej
przerażające oczy jakie Robert w życiu widział. Mlecznobiałe, pionowe jak u
kota źrenice wtopione były w czarną, szklistą powierzchnię. Mężczyzna nie mógł
pozbyć się wrażenia, że już gdzieś je widział. Zanim zdążył cokolwiek zrobić,
zaczął spadać w dół. Na szczęście tajemnicza moc nie zdołała unieść go wysoko.
Upadł ciężko na posadzkę i boleśnie stłukł sobie plecy ale czuł, że nic
poważniejszego mu się nie stało.
Po chwili odzyskał oddech
i usłyszał nad sobą znajomy już ryk. Nie było czasu do stracenia. Zerwał się na
nogi i pomknął przez pustą już uliczkę w stronę drzwi baru. Kątem oka zobaczył jeszcze, że część nocnego
nieba odpadła, ukazując kontrastujący z resztą czerni pomarańczowy chaos.
Bardziej zmartwiło go, że kamienica, która stanowiła jedną ze ścian ciasnej
alejki zaczęła się rozpadać. Nie było jednak żadnego kurzu, czy pyłu. Wyglądało
to jakby budynek, był zrobiony z papieru. Robert jednak nie miał ochoty
sprawdzać czy spadające odłamki są lekkie. Przeskoczył nad leżącym na drodze
kawałkiem muru i dopadł w końcu drzwi.
Dopiero, gdy był już bezpieczny
w warsztacie jego uszu doszły słowa wywrzaskiwane przez adidasa. Takiej
wiązanki nie powstydziłby się nawet najbardziej ordynarny marynarz. Robert nie
miał jednak ochoty rozmawiać z butem. Rozejrzał się czujnie po pomieszczeniu.
Jego przypuszczenia potwierdziły się. Już po pierwszym koszmarze miał wrażenie,
że rzeczywistość przestaje być zbita i materialna. Mgiełka w kącikach oczu
zaczęła powracać, a wnętrze warsztatu było teraz jeszcze bardziej rozmyte. Popatrzył
na swoją rękę. Miał wrażenie, że jest lekko przeźroczysta.
,,Wracam do domu.’’
Robert pochylił się, by
zdjąć but lecz ten mocno się trzymał.
- Co ty robisz durniu?
Jeszcze z tobą nie skończyłem…
I znów posypała się
wiązanka wyzwisk i przekleństw. Robert niewiele myśląc wziął z półki niewielką
piłkę i przystawił ją adidasowi do oczu.
- Zamknij się. Puszczaj albo przysięgam, że potnę cię
na kawałki.
To musiało dać mu do
myślenia. Przewrócił wściekle oczami i zwolnił uścisk. Mężczyzna zdjął but i
położył go na ręce. Wyglądał w tym momencie niczym Hamlet przemawiający do
czaszki przyjaciela.
- Patrz no na mnie.
Robię się przeźroczysty. Wszystko wokół znów się robi takie jak we śnie. Jeszcze jeden koszmar i będę wolny. A ty mi tu
pieprzysz, że mam dać się posiekać.
O dziwo adidas tylko
ciężko westchnął.
- Nic nie rozumiesz.
Jesteś tępy jeśli myślisz, że ze wszystkim można walczyć. Nie wygrasz w ten
sposób.
Jak na potwierdzenie
jego słów, w oddali rozległ się ryk i część sufitu odpadła. Do pomieszczenia
zaczęła powoli wdzierać się świetlista macka.
- Mówiłem, że nie masz
czasu.
Robert cofnął się pod
ścianę. Po drugiej stronie warsztatu mur zaczął się wybrzuszać, jakby coś
wściekle uderzało w zawieszony w pustce pokój.
- To twoja ostatnie
szansa. – Sznurówki buta zaczęły wściekle smagać powietrze. Przypominał w tym
momencie, jakąś pokraczną meduzę. – Lepiej szybko zacznij budować kolejny koszmar.
Mężczyzna znów usiadł i
mimo wielu prób nie udało mu się całkowicie wyciszyć. Co chwila kolejne części
warsztatu odpadły. Pomarańczowe macki wiły się i zbliżały powoli w kierunku
człowieka.
Robert wiedział, który
sen zakończy tę odyseję po świecie koszmaru. Odkąd zobaczył dziwne, zawieszone
w ciemności oczy, wytężał pamięć, by sobie je przypomnieć. Teraz już wiedział. W
czasach licealnych wyśnił najstraszniejszy i zarazem najważniejszy koszmar w
jego życiu. Obudził się wtedy zlany zimnym potem i cały dzień nie mógł skupić
na niczym myśli. Lata płynęły, a jego umysł powoli wypierał straszliwy obraz,
jednak pewne blizny pozostały. Robert zdał sobie sprawę, że to od tamtej,
koszmarnej nocy zawsze ma drgawki przed zaśnięciem. Mimo wielkich oporów zaczął
wyciągać najgorszy koszmar jego życia na światło dzienne. Raz jeszcze zaczął
wszystko budować od podstaw. Tym razem musiał się jednak śpieszyć, o czym
bezustannie przypominał mu adidas.
W pewnym momencie
poczuł na kolanie czyjś dotyk. Otworzył oczy i uchylił się przed macką.
Przeciwległa ściana już nie istniała. Robert cofnął się pod same drzwi.
- Wciąż mam trochę
czasu – pomyślał gorączkowo, po czym powrócił do budowania wizji.
Skończył, kiedy
siedział na dosłownie ostatnim skrawku podłogi. Zawahał się, po czym wziął buta
w rękę i otworzył drzwi. Oślepiło go białe światło. Nie było jednak czasu na
odwrót. Czuł już na plecach dotyk macek. Wziął głęboki oddech i przekroczył
próg…
Obudził się w dziwnie
znanym pokoju. A więc to nie był koniec. Robert westchnął zrezygnowany. Musiał
zmierzyć się z najgorszym koszmarem. Rozejrzał się po pomieszczeniu. To był
jego pokój z czasów dzieciństwa. Pamiętał każdy szczegół. Dzięki temu mógł
stworzyć wizję tak szybko i uciec przed chaosem. Teraz jednak wcale nie czuł
ulgi. Leżał na swoim własnym łóżku w doskonale znanym pomieszczeniu i patrzył w
stronę przeszklonych drzwi. Widział zarysy dwóch sylwetek, kręcących się po
przedpokoju. To byli rodzice. Właśnie wychodzili do pracy. Światło z żyrandola
przesączało się przez szkło nabierając miodowego koloru. Ciemne kształty
wycofywały się w lewą stronę pomieszczenia. Po chwili Robert usłyszał huk
zamykanych drzwi i chrobot klucza w zamku. Powinien być teraz sam w mieszkaniu,
wiedział jednak, że tak nie jest. Nie mógł oderwać wzroku od drzwi. Wiedział co
za chwilę się wydarzy. Nie musiał długo czekać. W zalanym złotym światłem
przedpokoju pojawił się kolejny kształt. Ktoś po prostu tam stał. Robert czuł
jak serce zaczęło mu bić, jakby już teraz patrzył śmierci w oczy. To właśnie
zapamiętał najbardziej. Ogromny strach, nieporównywalny do niczego co wcześniej
doświadczył. Wiedział, że teraz będzie tylko gorzej. Musiał wyjść z pokoju i
zmierzyć się z tym, co na niego czekało.
Mężczyzna odgarnął
kołdrę. Miał na sobie piżamę, a na lewej stopie buta marki adidas.
- Mam nadzieję, że
wiesz co robisz – przewodnik przyglądał mu się krytycznie.
Mężczyzna zignorował go
i podniósł się z łóżka. Podszedł do drzwi i dotknął palcami przeszklonej
powierzchni. Miał mętlik w głowie. Nie miał pojęcia jak pokonać ten koszmar.
Poprzednim razem po prostu spojrzał mu w oczy i obudził się z krzykiem.
- Ale kiedy to było? –
pomyślał dodając sobie otuchy. – Teraz się nie boję.
Zebrał całą swoją
odwagę ( czując się jak człowiek chowający się za dwoma workami piachu przed
falą tsunami ) i otworzył drzwi.
W przedpokoju siedział
stary, pożółkły szkielet. Opierał się plecami o szafę. Czaszka wykrzywiona była
w niemym krzyku.
- Nie rozumiem –
powiedział Robert. – Przecież to nie to.
Mimo wszystko nie mógł
opanować fali olbrzymiej ulgi. Spodziewał się straszliwej walki, a trafił
jedynie na wysuszonego trupa. Już miał wrócić do sypialni, gdy powietrze tuż
obok jego głowy zgęstniało i zaczęło wirować. Robert cofnął się parę kroków i z
niedowierzaniem patrzył na powstający portal. Niebieski wir z czarnym środkiem
szybko się powiększał. Po chwili wyleciał z niego znajomy już wielki komar z
ludzkimi oczami. Mężczyzna cofnął się pod drzwi i instynktownie rozejrzał w
poszukiwaniu broni. Owad nie był nim jednak zainteresowany. Poleciał z głośnym
bzyczeniem w stronę szkieletu. Już miał w niego uderzyć gdy zniknął w fali
oślepiającego, białego światła. Szkielet podnosił się powoli. Kości zaczęły
obrastać żyłami i mięśniami.
W przedpokoju zaczęły
pojawiać się kolejne portale, przez które wychodziły następne koszmary. Potężne
sylwetki w kapturach szły gęsiego w stronę stojącego już na nogach trupa i
łączyły się z nim. Robert patrzył na tą swoistą galerię strachów z dziwną
fascynacją. Znał je wszystkie. To były jego sny. Goniące go niegdyś zgniłe
trupy, czy rzucające się do twarzy żółte pająki, przed którymi kiedyś uciekł
skacząc z wieżowca.
Szkielet pokryty był
już skórą i ubraniem. Mężczyzna miał przed sobą swoją dokładną kopię z lat
licealnych. Miała na sobie czarne sztruksy i czerwoną bluzkę. Wciąż jednak
brakowało jednej, najbardziej przerażającej rzeczy. Kopia Roberta pozbawiona
była oczu. Puste oczodoły nadawały jej strasznego charakteru, ale mężczyzna
wiedział, że to nic w porównaniu z efektem końcowym.
- Pamiętaj, co ci
wcześniej powiedziałem – usłyszał pod sobą i z szokiem odkrył, że nawet nie
poczuł, jak adidas zsunął mu się z nogi.
But zaczął wspierać się
na sznurówkach niczym groteskowy pająk i już bez słowa wyjaśnienia poczłapał w
stronę niemalże ukończonej kopii.
- Poczekaj! – krzyknął
Robert ale było już za późno. Adidas zniknął w białym świetle.
Lata temu młodemu
Robertowi przyśnił się właśnie ten koszmar. Widział rodziców wychodzących do
pracy, a po chwili nieznajomą sylwetkę w przedpokoju. Otworzył drzwi i zobaczył
siebie samego z wielkimi oczami. Oczami w których mlecznobiałe, pionowe jak u
kota źrenice wtopione były w czarną, szklistą powierzchnię. Spojrzał wtedy temu
czemuś w oczy i obudził się wrzeszcząc.
Pamiętał, że nieznajomy promieniował niewyobrażalnym złem, a spojrzenie temu
czemuś w oczy było, jak oblanie duszy wrzącym olejem.
Teraz jedynie na chwilę
podniósł wzrok ale nie mógł się powstrzymać i spojrzał koszmarowi w oczy.
Trwało to tylko ułamek sekundy ale miał wrażenie, że potworna czerń wciąga go w
nowy wymiar szaleństwa i cierpienia. Mężczyzna wlepił wzrok w podłogę i poczuł
jak nogi zaczęły się pod nim uginać.
- Cieszę się, że możemy
w końcu porozmawiać – usłyszał nad sobą skrzypiący, pozbawiony emocji głos.
Kojarzył się z dźwiękiem, jaki wydają stare nie naoliwione zawiasy.
Robert dopiero po
chwili zdołał przemówić.
- Kim jesteś?
- To ja cię tutaj
sprowadziłem. Wszystko co się do tej pory działo, było moim dziełem.
- Kim jesteś? – zdołał
jedynie powtórzyć. Czuł jakby obecność nieznajomego zabierała mu życie i
tożsamość.
- Jestem tobą Robercie.
Częścią ciebie, a przynajmniej tą częścią przed którą zawsze się broniłeś i
przed którą, jak widzę wciąż uciekasz.
Mówił powoli i wyraźnie,
jakby się bał, że nie zostanie zrozumiany.
Mężczyzna nerwowo
przełknął ślinę.
- Czego chcesz?
- Przecież dobrze
wiesz. Całe życie do ciebie szeptaliśmy. Nie słyszałeś, więc zaczęliśmy
wrzeszczeć.
- Proszę, chcę jedynie
wrócić do domu.
Nieznajomy podszedł
parę kroków. Rober miał ochotę uciec ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
- Dlaczego? – spytał spokojnie
koszmar. – Co cię tam takiego czeka? Co
cię tak naprawdę napędza? Na pewno wiele razy unikałeś tego pytania, bo ciągle
uciekasz od odpowiedzi. Uciekasz…ode mnie.
- Proszę puść mnie. Mam
narzeczoną.
Koszmar roześmiał się.
Był to ohydny, drwiący, pozbawiony emocji śmiech.
- Gratulację. Jesteś
pierwszym na świecie, który ma narzeczoną? Prawdziwe osiągnięcie, musisz być
dumny.
Robert poczuł na
policzku gorący oddech. Drżenie przeszło w drgawki.
- Dlaczego w takim
razie nie jesteś szczęśliwy? – spytał nieznajomy. Nie doczekał się jednak
odpowiedzi.
- Nie rób mi krzywdy –
wyszeptał oszalały ze zgrozy Robert. To rozsierdziło nieznajomego.
- Wciąż nic nie
rozumiesz durniu? – krzyknął potężnym głosem od którego zatrząsł się cały
pokój. Żyrandol z głośnym hukiem spadł na podłogę. – Nie jestem jakimś demonem.
Nie wziąłem się z nikąd. Jestem częścią ciebie.
Z ostatnim słowem
dźgnął Roberta palcem w klatkę piersiową.
- Czego ty kurwa
chcesz? – tym razem Robert pozwolił sobie na krzyk. Czy raczej na zdesperowany
wrzask. Poczuł, że koszmar się odsunął.
- Jak na ironię tego
samego co ty. Chcę się stąd wydostać. Już za długo tu jestem. Mam dość bycia
jedynie niespełnionym pomysłem, pustą ideą.
Mężczyzna osunął się na
kolana i jęknął.
- Dlatego właśnie cię
tu sprowadziłem. Wysłałem ci przewodnika, pozwoliłem byś pokonał parę koszarów.
Przygotowałem cię na rozmowę ze mną.
Robert poczuł jak
rozjaśnia mu się w głowie. Wszystko nabierało sensu. Usłyszał obok siebie
brzdęk i podniósł wzrok. Obok niego leżał, długi, lśniący miecz.
- Co to jest? – spytał
i usłyszał, że głos już mu się nie łamie jak przedtem.
- Zakończymy to tu i
teraz – odparł koszmar i mężczyzna poczuł, jak przechodzą go ciarki. – Masz
przed sobą dwa wybory. Możesz wziąć ten miecz i mnie zniszczyć. Daję ci ten
wybór, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie chcę istnieć, jeśli moje istnienie
jest pozbawione sensu i celu. Nie będziesz już miał koszmarów i będziesz się
mógł zanurzyć, aż po uszy w swoim bagnie normalności, które tak ukochałeś.
- A drugi wybór? –
spytał Robert i podniósł się na nogi. Wciąż jednak nie patrzył koszmarowi w
oczy.
- Drugi wybór, polega
na tym, że w końcu przyjmiesz mnie i całą resztę. Zaakceptujesz swoje, jakby to
nazwać…powołanie. Wiesz o czym mówię. Będzie to bolesne i nieprzyjemne no i
obawiam się, że wtedy koszmary się nie skończą.
- To dlaczego miałbym
to zrobić?
Koszmar złapał Roberta
za gardło i uniósł do góry. Mężczyzna zaczął się szamotać i zamknął oczy.
- Ponieważ beze mnie
nigdy nie będziesz prawdziwie szczęśliwy – odparł nieznajomy. – Choćbyś miał i
sto narzeczonych. Taaaak, wiesz doskonale o czym mówię. Możesz zniszczyć mnie
ale nigdy nie pozbędziesz się potrzeby, którą tak skutecznie nauczyłeś się
wyciszać. Aż mnie dziwi, że ktoś taki jak ty został tym obdarowany.
Nie…zasługujesz…na mnie – wypowiedział powoli po czym rzucił mężczyznę na
podłogę.
- No więc jaka jest
twoja odpowiedź? – spytał koszmar. – Co zrobisz?
Robert wiedział, że było
to jedno z najważniejszych pytań w jego życiu. Nie musiał się jednak długo
zastanawiać nad odpowiedzią. Wziął miecz w rękę i wstał. Uniósł powoli ostrze,
tak by zasłoniło oczy nieznajomego. Koszmar uśmiechał się.
- Wiesz już co chcesz
zrobić?
- Jak cholera.
Robert odrzucił miecz i
opuścił głowę.
- Wynośmy się stąd.
- Twój przewodnik,
któremu tak nie ufałeś miał rację. Musisz się nam poddać. Gdybyś się go
posłuchał, to w ogóle nie musielibyśmy prowadzić tej rozmowy.
Mężczyzna poczuł, że
koszar zbliżył się na odległość paru centymetrów.
- Robercie. Spójrz mi w
oczy.
Zebrał się w sobie i
wypełnił polecenie. Znów poczuł jak spada w labirynty strachu i cierpienia.
Nogi się pod nim ugięły i upadł na ziemię. Koszmar pochylił się nad nim.
- Poddaj się temu –
wyszeptał.
Powoli zaczął się
rozdzielać. Pojedyncza postać zmieniała się w stado mniejszych koszmarów.
Robert spojrzał w bok. Żywe trupy od których zawsze uciekał w koszmarach
zaczęły brać go za ręce. Poczuł ciężar na głowie i delikatny dotyk odnóży. Znów
pochylał się nad nim olbrzymi komar, przystawiając mu żądło do czoła.
- Nie opieraj się –
usłyszał szept dobiegający z wielu gardeł.
Mężczyzna poczuł, że to
mogą być jego ostatnie chwile. Mimo iż całkowicie zgadzał się ze słowami
swojego mrocznego towarzysza, poczuł nagle ukłucie strachu, że być może wpadł w
pułapkę. Odwrót nie był jednak opcją. W końcu postanowił, że zaakceptuje strach
i będzie mu patrzył prosto w oczy.
- Chodźcie do mnie –
powiedział z uśmiechem.
W jednej chwili komar
wbił mu żądło w czoło, a trupy zaczęły zjadać mu ręce. Robert wrzeszczał
rozdarty potwornym bólem. Wrzeszczał jak jeszcze nigdy w życiu pożerany, przez
własny strach. Patrzył jednak prosto w wiszącą nad nim parę oczu. Oczu, których
bał się niemal całe życie.
Ból i wrzask wypełniały
go całego, otwierając przed nim nową drogę. Niosły go ku niebieskiemu
korytarzowi wypełnionego światłem…
Z początku nie czuł
żadnej różnicy. Był tylko ból i krzyk. Dopiero później Robert poczuł, że miota
się w jakiejś grubej tkaninie. Wciąż czując jak czaszka rozdziera mu się na pół
otworzył w końcu oczy.
Był w swoim własnym
pokoju. Tym razem w nowym, niedawno kupionym mieszkaniu. Mimo intensywności
ostatnich przeżyć, miał pewność – wrócił do normalnego świata. Jeszcze długo
leżał w przepoconej pościeli dysząc jak po maratonie. Z początku jedynie
odpoczywał starając się zapomnieć o niedawnej agonii. Później przyszedł natłok
myśli. Oczywiście w jego umyśle pojawił się cichy głosik, że to wszystko było
jedynie snem i że wcale nie przeniósł się do innego wymiaru. Mężczyzna doszedł
do wniosku, że nawet jeśli był to jedynie WYJĄTKOWO realistyczny sen to niczego
to nie zmienia. W końcu zrozumiał jego przesłanie. Pojął dlaczego adidas był
taki zdziwiony, gdy wyjawił mu że nie jest artystą, a pracuje w banku. Wreszcie
poczuł tę potrzebę o której wspominał na końcu koszmar. Paliła go w środku
niczym pragnienie nieszczęśnika usychającego na pustyni. Zerwał się z łóżka i
spojrzał na nocną szafkę. Obok telefonu było zdjęcie jego narzeczonej. Szczupła
blondynka uśmiechała się do niego promiennie.
Robert wyciągnął rękę
po aparat, by do niej zadzwonić i opowiedzieć o niesamowitym zdarzeniu, jednak
dłoń zawisła nad telefonem. Zmienił zdanie. Przypomniał sobie słowa mrocznego
towarzysza i pragnienie jeszcze bardziej się wzmocniło.
- Chcesz się wydostać?
– wyszeptał do pustego pokoju. – Zaraz cię wypuszczę.
Usiadł przy biurku i
włączył laptopa. Odczekał chwilę po czym
kliknął na ikonę Worda. Pomyślał chwilę, uśmiechnął się i wpisał tytuł swojego
pierwszego opowiadania: Koszmarna
odyseja Roberta N.
Marzec 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz