środa, 15 lutego 2012

Koszmarna odyseja Roberta N. [fantastyka]


Robert otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Stary, zakurzony warsztat był ostatnim czego się spodziewał - pamiętał doskonale, że zasnął we własnym mieszkaniu. W pomieszczeniu panował straszny bałagan. Narzędzia leżały na ziemi w nieładzie. Mężczyzna przekręcił głowę i przeszły go ciarki. Parę metrów przed jego kroczem, wystawała ze stołu piła tarczowa. Przerażony chciał zerwać się ze stołu, lecz ruch zblokował gruby sznur krępujący kończyny.
 Zgodnie z najgorszymi przewidywaniami piła zaczęła się kręcić, a skrępowany nieszczęśnik zaczął powoli, acz nieubłaganie, zbliżać się w stronę rozpędzonego ostrza O dziwo, odetchnął po chwili z ulgą.
- No tak  – pomyślał z przekąsem. – Nie trzeba było tyle żreć.
Mężczyzna od dawna cierpiał z powodu koszmarów, więc nauczył się je bezbłędnie rozpoznawać. Charakterystyczna mgiełka w kącikach oczu i fakt, że na niczym tak naprawdę nie można zogniskować wzroku – to wszystko było jawnym dowodem, że ta straszliwa sceneria była jedynie wytworem jego umysłu. Patrząc na rozpędzone ostrze doszedł do wniosku, że sen się skończy, gdy tylko metal dotknie jego ciała.
- Pięknie. Coraz lepsze mam te koszmary. Już ja wiem, co Freud powiedziałby na ten temat.
Umiejętność przebudzenia się we własnym śnie była rzadko spotykana, lecz ci co ją posiedli mogli czasami zmieniać świat snów wedle własnych upodobań. Robert nie miał jednak na to ochoty, zwłaszcza, że podobne zabawy najczęściej kończyły się przedwczesnym obudzeniem i bezsennością.  Postanowił więc cierpliwie czekać aż straszliwy scenariusz dojdzie do finału i koszmar tym samym zakończy się swoistym ‘’game over’’ i wygwizdaniem ze sceny jego umysłu.
W pewnym momencie, zdarzyło się jednak coś nowego. Niesamowite poczucie realności ogarnęło jego ciało. Mgiełka w kącikach oczu zniknęła, a pokój zaczął się wypełniać szczegółami. Bezimienne narzędzia stawały się kluczami francuskimi, młotkami i śrubokrętami. Rdza na ścianach zmieniła się z jednolitych, pomarańczowych plam w materialne nacieki.
Robert poruszył się niespokojnie i poczuł ból rąk spowodowany krępującym go sznurem.
- Jezu Chryste, prawdziwy ból - pomyślał rozgorączkowany. – Co tu się dzieje?
To nie był zwykły koszmar. Czuł wszystko wyraźnie:  zjełczały zapach terpentyny, ciężkość oddechu i  subtelny dotyk ubrań na skórze. Stanowczo za dużo szczegółów nawet na najbardziej realistyczny ze snów.
- Pomocy! Jest tu kto?! – wydarł się w nagłym przypływie paniki. Wciąż miał nikłą nadzieję, że gwałtowne ruchy i krzyki wybudzą go z koszmaru. Niestety, jego sytuacja pozostawała bez zmian. Wciąż zbliżał się do rozpędzonego ostrza.  Zaczął się gwałtownie szarpać ale skończyło się to tylko jeszcze większym bólem nadgarstków.
- Tylko spokój może mnie uratować. – powiedział,  po czym poruszył powoli lewą dłonią.
W końcu poczuł luz w więzach. Nie mógł się powstrzymać i spojrzał przelotnie na nieuniknione zagrożenie. Ledwo powstrzymał kolejny atak paniki i znów zaczął delikatnie poruszać dłonią.
Dźwięk piły był już niebezpiecznie blisko, gdy  udało mu się oswobodzić dłoń. Nie było czasu na pozostałe kończyny, ostrze było już parę centymetrów od celu. Robert pochylił na tyle na ile mógł i zaczął macać ręką po podłodze w poszukiwaniu jakiegokolwiek narzędzia. Pod opuszkami palców poczuł opór. Na czole wystąpiły mu krople potu. Zacisnął zęby i jeszcze bardziej pochylił się czując jak więzy na prawej dłoni wbijają mu się w skórę.  Rozpędzona piła była już parę centymetrów od celu, gdy w końcu złapał śrubokręt i czując, że to najbardziej krytyczna chwila w jego życiu, rzucił go delikatnie w stronę ostrza. 
Sukces. Narzędzie zaklinowało się między piłą a brzegiem stołu. Pomieszczenie wypełnił głośny pisk i ostrze stanęło. Robert odetchnął z ulgą ale nie miał zamiaru tracić czasu.  W każdej chwili maszyna mogła pokonać opór i dokończyć dzieła.
Po paru minutach mężczyzna był już wolny. Zeskoczył ze stołu i rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie wyglądało znajomo, z pewnością nigdy tu jeszcze nie był.
Jak ja się tu znalazłem? – pomyślał z niedowierzaniem patrząc na otarcia na nadgarstkach. Uszczypnął się w rękę i syknął z bólu. Wciąż nie mogąc uwierzyć w realność wszystkiego, co go otacza, podszedł do piły i nacisnął wyłącznik. Dotyk na skórze a później delikatny opór przy naciskaniu, utwierdziły go ostatecznie w przekonaniu, że to nie może być sen.
Rozejrzał się bezradnie i ruszył w stronę drzwi.  Położył dłoń na klamce, gdy usłyszał pod sobą cichy głos:
- Nie robiłbym tego na twoim miejscu.
Robert opuścił wzrok i poczuł jak robi mu się słabo. Jego lewy but miał oczy i przed chwilą do niego przemówił!
- Boże, ja zwariowałem - jęknął mężczyzna patrząc z przerażeniem na parę ślepi wystających z adidasa.
- No, już uspokój się – Końcówka buta oderwała się na chwilę od podeszwy w kiepskiej imitacji ust. – Wcale nie zwariowałeś. Nastąpiło pewnego rodzaju hmm…jak by to nazwać? Nieporozumienie, tak.
- Jak w jakiejś cholernej kreskówce – wyszeptał Robert i usiadł ze zrezygnowaniem.  Oparł się plecami o brzeg stołu i wystawił przed siebie nogi nie mogąc przestać patrzeć na gadające obuwie.
- Zacznijmy może od tego kim jestem. – But wykręcił oczy do góry, by móc patrzeć na swojego rozmówcę. – Zanim położyłeś dłoń na klamce to pomyślałeś o czymś prawda?
- Tak – odparł niepewnie Robert. - Tylko nie pamiętam o czym.
- Mogę się założyć o własny język, że wpadło ci do głowy, skąd do cholery masz na sobie buty, skoro zasypiałeś boso. – W głosie adidasa słychać było dumę.
Rzeczywiście - pomyślał Robert. – O tym właśnie myślałem. Była to ostatnia chwila, kiedy jako tako wierzyłem jeszcze w swoje zdrowie psychiczne.
Mężczyzna schował twarz w dłoniach, kiedy jego własny but uśmiechnął się do niego.
- Ano właśnie. Musisz zrozumieć, że jestem czym jestem, tylko dlatego, że w tamtej chwili myślałeś właśnie o butach. Uwierz mi, bywało gorzej.
- Co tu się do cholery dzieje? – wybuchnął. – Gdzie ja jestem?
- Ej no, tylko spokojnie – odparł karcącym tonem adidas. – Panika donikąd cię nie zaprowadzi. Wpadłeś w nieliche tarapaty, więc siedź spokojnie i słuchaj. Wszystko ci wytłumaczę. – But odczekał chwilę i nie doczekawszy się żadnego pytania spokojnie kontynuował. – Często miewasz sny, co? Nie, nie odpowiadaj, tylko tacy tu trafiają. Rzecz w tym, że tym razem przesadziłeś. Na pewno jesteś osobą wrażliwą, artystą, rzeźbiarzem czy malarzem, właśnie takich tutaj mamy. No, więc krótko i dosadnie: tacy jak ty bardzo intensywnie śnią. Czasami jednak się zdarza, że sen jest tak mocny, że staje się rzeczywistością. Nie taką jednak zwykłą rzeczywistością. Zostałeś przeniesiony do innego wymiaru chłopcze, i teraz musimy zrobić wszystko, by cię z niego wydostać.
- Kurwa, co ty pieprzysz? - wrzasnął Robert czując, że ogarnia go złość - Nie jestem żadnym pieprzonym artystą, pracuję w banku! Co tu się kurwa dzieje? Jakie wymiary, jakie sny? Mów po ludzku do cholery!
Mężczyzna syknął z bólu, gdy but zacisnął się na stopie hamując dopływ krwi.
- Toż ci przecież tłumaczę – odparł urażonym tonem. – Niechcący przeniosłeś się do wymiaru niewykorzystanych myśli i pomysłów, a tutaj świat rządzi się trochę innymi prawami.  Jeżeli dziwi cię gadający but to poczekaj, aż zobaczysz co będzie dalej. A tak w ogóle to mógłbyś wstać? Strasznie mi się niewygodnie z tobą rozmawia w tej pozycji.
- Nie no, ja nie będę gadał z pieprzonym butem – warknął Robert, po czym szybkim ruchem ściągnął adidasa z nogi.
- Co ty robisz? Zaczekaj, nie!
Mężczyzna rzucił buta za siebie po czym skierował się w stronę drzwi.
- Nie rób tego – usłyszał za sobą przerażony pisk. – Nie otwieraj tych drzwi durniu!
Robert zignorował ostrzeżenia i pociągnął za klamkę. Drzwi otworzyły się ukazując chaos.
Drgający, jasno pomarańczowy kolor w którym kłębiły się nieokreślone kształty. Mężczyzna stał oniemiały, patrząc na wyłaniające się koszmarne twarze.  Zaczęły go dochodzić nieokreślone szepty, a gdy spojrzał w dół zrozumiał, że pomieszczenie zawieszone jest w pustce.
- O mój Boże – wyszeptał ze zgrozą, gdy usłyszał potworny ryk jakiegoś olbrzymiego stworzenia. W oddali zaczął wyłaniać się gigantyczny, nieodgadniony kształt. Macki pomarańczowego światła wdzierały się do warsztatu. Robert spojrzał na nie z przerażeniem, po czym… obudził się siedząc oparty o stół.
Spojrzał przelotnie w stronę drzwi. Znów były zamknięte. Po chwili usłyszał za sobą wściekły wrzask adidasa:
- Kurwa, mówiłem ci byś nie otwierał! Nie byłeś jeszcze na to gotowy, co za trep!
- Ja…Boże  – jęknął Robert. – Co to było?
- To było podwórko krainy czarów Alicjo. Mam nadzieję, że teraz nie będziesz już robił głupich rzeczy.
Mężczyzna czuł się jak po mocno zakrapianej imprezie. Strasznie bolała go głowa i było mu niedobrze.
- Kto zamknął drzwi? – spytał po chwili.
- Ty sam – W głosie adidasa słychać było złośliwą satysfakcję. – Masz szczęście, że ci nic innego do łba nie strzeliło. Gdybyś patrzył trochę dłużej to całkiem byś zwariował. Tak to masz tylko lekką amnezję.
- No dobra – Robert wstał z wyraźnym trudem i podszedł do buta. – Zbierzmy jeszcze raz wszystko do kupy. – Zawahał się po czym usiadł naprzeciw swojego towarzysza. – Jestem w innym wymiarze tak?
- Zgadza się. Sam się tu sprowadziłeś.
- Nie ważne. Po kolei. Mówiłeś, że pomożesz mi wrócić do siebie, tak?
Robert odrzucił natrętną myśl, że tak naprawdę jest zamknięty w celi bez klamek. Rozmawianie z butem wystawiało jednak wszelki opór na poważną próbę.
- Właśnie po to tu jestem – odparł z dumą adidas. – Zacznijmy od najważniejszego. - Wyłupiaste oczka rozejrzały się po pomieszczeniu. – Patrząc na ten pokój mogę wywnioskować, że to był raczej koszmar, tak?
- No tak – odparł po chwili wahania Robert. – Zaczęło się jak normalny koszmar. Dużo zjadłem przed zaśnięciem i obudziłem się okrakiem przed piłą tarczową.
- Uch, nie jest dobrze. Miałeś już kiedyś taki sen?
- Nie. Często miewam sny ale nie takie.
- Ale najczęściej są to koszmary prawda?
Mężczyzna poczuł, że traci cierpliwość.
- No tak, ale jakie to ma znaczenie?
But poruszył się lekko. W jego spojrzeniu pojawiło się współczucie.
- A więc jesteś koszmarniakiem. Nie będę cię okłamywał. Czekają cię ciężkie chwile. Ech, że też tacy się ostatnio…
- Kurwa, jaki znowu koszmarniak? Miałeś mi wszystko wytłumaczyć, a jak na razie to tylko pieprzysz bez ładu i składu.
- Uspokój się – skarciło go obuwie. – Koszmarniacy to tacy ludzie, którzy trafiają tu przez koszmary.  Strach jest twoim najsilniejszym uczuciem. To on cię tu tak naprawdę sprowadził. Cholera, kiedyś było inaczej. Większość ludzi miała piękne sny, wzruszające, ciepłe i puchate a teraz wszyscy śnią o kolcach, piłach czy innym gównie. Co jest z tobą nie tak? Pewnie malujesz po nocach obrazy zakrwawionych kobiet…
- Mówiłem ci, nic nie maluję. Pracuję w banku – warknął Robert. – Gadaj jak mam się stąd wydostać, a nie pieprzysz mi tu kazania.
- Widzisz, jakbyś miał dobre sny to sprawa byłaby prosta. No i cholernie przyjemna. Ale skoro tak nie jest, będziesz musiał znaleźć bramę – w jednym ze swoich koszmarów. I polecam taki, który najczęściej ci się śni. 
- Mów konkretniej – westchnął mężczyzna. – Co mam zrobić?
- Musisz przypomnieć sobie swój najgorszy koszmar, a później zapanować nad chaosem na zewnątrz i zbudować go tam.
- Że co?
- Słuchaj, musimy się streszczać. Ta twoja enklawa pośrodku niczego – Adidas znacząco powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. – Nie będzie trwać wiecznie. Więc skup się i słuchaj.
- Zaraz, zaraz – przerwał Robert. – A skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać?  Może ty wcale nie chcesz mi pomóc.
Dobra, dobra kurwa – Robert nie mógł uwierzyć, że patrzy w oczy wkurzonego buta, któremu sznurówki zaczęły trząść się ze złości. – Nie ufaj mi. Na pewno poradzisz sobie lepiej samemu. No dalej, masz jakieś pomysły? Może spróbuj po prostu otworzyć drzwi i wrócić do swojej sypialni! Co za trep! Nie dość, że objawiłem się jako cholerne obuwie to jeszcze musiałem zniżyć się do twojego ubogiego słownictwa, tak byś mógł mnie zrozumieć. No ale proszę, miej to wszystko w dupie i radź se sam.
Robert szybko doszedł do wniosku, że lepiej mieć takiego przewodnika niż żadnego. Nie pozbył się jednak swoich wątpliwości. Zagryzł wargi i popatrzył adidasowi w oczy.
- W porządku, przepraszam. Gdyby nie ty, to miałbym już przecież totalnie przesrane.
- Och, bo się wzruszę – zadrwił but. – Bierzmy się po prostu do roboty. Usiądź wygodnie i zamknij oczy.
- Eee…no dobra.
Robert wypełnił polecenie, czując się przy tym strasznie głupio.
- Wybrałeś już koszmar? – usłyszał głos buta.
- Tak. Ten strasznie upierdliwy co mnie w dzieciństwie gnębił. Strasznie często mi się śnił.
- W porządku. Zacznijmy od podstaw. Pamiętaj, tutaj jeśli o czymś mocno pomyślisz, stanie się rzeczywiste. Przynajmniej przez jakiś czas. Nie jesteś jednak pieprzonym czarodziejem, więc nie próbuj zmieniać tego warsztatu w rezydencję playboya. – But odczekał chwilę, po czym kontynuował. – Wiesz już jak jest na zewnątrz, przynajmniej częściowo, więc nie muszę cię nakierowywać.  Zacznij od podłoża. Po czym tam chodziłeś?
- Po trawie.
- Dobra, wyobraź sobie tę trawę. Nic innego. Skup się, trzymaj się tylko tego.
Robert zobaczył w myślach zieloną murawę po czym, poczuł że coś wdziera się do jego umysłu. Nieokreślone szepty wypełniły całą jego osobę, a widok trawy zaczął się zamazywać zastępowany powykrzywianymi twarzami.
- Chryste, co to ma być? – krzyknął otwierając oczy.
- To właśnie chaos – odparł but. – Nie poddawaj się mu. Szybko, bo zaraz stracisz obraz! Wracaj do trawy i nie zwracaj uwagi na nic innego.
- To na pewno…
- Póki jesteś tu, nic ci nie grozi. No dalej!
Robert zamknął oczy i przywołał z powrotem widok murawy. Starał się nie zważać na coraz donośniejsze głosy i pomarańczowe światło wypełniające umysł. Po chwili znów usłyszał adidasa:
- No dobra, tyle powinno wystarczyć. Przypomnij sobie jak była miękka, gdy po niej stąpałeś. I jaki miała zapach.
Robert powoli, pod przewodnictwem adidasa zaczął wypełniać swój koszmar szczegółami. Po trawie przyszła kolej na niebo, a później na otoczenie - Ławki, parasole, płot i domy w oddali. Nie zapomniał również o małej karuzeli i zabawkach porozrzucanych na trawie.
- Dobrze, bardzo dobrze – chwalił go but. - Im więcej szczegółów tym lepiej. No proszę, nie jesteś jednak taki głupi, na jakiego wyglądasz.
Nie wiedział czy ma to jakiś sens. Nad niektórymi rzeczami musiał się długo rozwodzić, a dla niektórych wystarczyło parę sekund. W pewnym jednak momencie musiał przestać. Głosy stały się zbyt natarczywe, a podłoże zaczęło się wybrzuszać, jakby coś chciało wydostać się z ziemi.
- Przerwa – oznajmił Robert otwierając oczy. - Już nie mogę.
- Nie, nie – zaprotestował but. – Już prawie to miałeś, jeszcze tylko parę sekund.
- Nie powiedziałem ci jeszcze, o co w tym chodzi. Znaczy czego ja się tam niby boję.
- Musisz zrobić jedynie otoczenie. Twoje strachy żyją same z siebie. Siedzą tutaj i po prostu czekają aż je zaprosisz.
- Skoro tak, to wracajmy do roboty.
Rzeczywiście, wystarczyło dodać jeszcze tylko parę szczegółów. Już po chwili Robert usłyszał głos przewodnika:
- W porządku. Wystarczy, myślę że utrzyma się wystarczająco długo. Możesz już otworzyć oczy.
- Co teraz?
- Teraz musisz wejść do koszmaru i odtworzyć go tak, by dojść do momentu w którym zawsze się budziłeś. Wtedy powinieneś zobaczyć bramę.
- Nie brzmi tak źle – Mężczyzna podrapał się po głowie i wstał rozglądając się bezradnie.
- Nie bądź taki pewien. Drzwi, są tam – Adidas chrząknął znacząco - Nie zapomniałeś o czymś?
Robert spojrzał na niego ze zdumieniem. Nic ze sobą nie wziąłem co niby…- przerwał, gdy zauważył, że sznurówki znów zaczęły gniewnie dygotać. - A no tak!
Podszedł i z pewnym wahaniem założył buta z powrotem na nogę.
- No dobra – usłyszał pod sobą – Tym razem możesz otworzyć drzwi.
Robert poczuł jak przechodzi go dreszcz. Na samą myśl o tym, że znów miałby zobaczyć pochłaniający umysł chaos doszedł do wniosku, że już wolałbym zostać w warsztacie i po prostu umrzeć z głodu i pragnienia.  Postanowił, że jak tylko zobaczy pomarańczowy blask to zamknie oczy i zatrzaśnie drzwi.
Drżąca ręka nacisnęła klamkę i powoli otworzyła drzwi. Mężczyzna znów został oślepiony jasnym światłem. Tym razem jednak, był to normalny, słoneczny blask. Ciepły i uspokajający. Robert otworzył oczy i zobaczył scenerię, którą sam z taką pieczołowitością przygotowywał. Niewielki ogrodzony plac zabaw za domkiem jednorodzinnym. Nie miał pojęcia, dlaczego tak często kiedyś o nim śnił. Nigdy nie był w tym miejscu. Kiedyś przyszło mu do głowy, że może to wspomnienia z poprzedniego życia ale nie wierzył w takie rzeczy.
Na trawie leżały porozrzucane zabawki – pluszowy miś i figurki żołnierzy. Mała karuzela miała na sobie plamy rdzy i kręciła się powoli, poruszana delikatnymi podmuchami wiatru.
Robert wziął głęboki oddech i przekroczył próg. Od razu poczuł, że coś jest nie tak. W jednej chwili plac zabaw zrobił się strasznie wielki.
- Co się…- przerwał zaskoczony barwą swojego głosu. To były słowa dziecka! Spojrzał z niedowierzaniem w dół  i zobaczył ciało sześciolatka w czerwonych, krótkich spodenkach i niebieskiej bluzce z kaczorem Donaldem. Jedynie lewy but pozostał taki sam, teraz komicznie wielki w porównaniu z sandałem na prawej nodze.
- Hmm, nie wspominałeś, że jesteś dzieckiem w tym śnie – odezwał się z zadumą adidas. – Ale w sumie nie ma to znaczenia. Pamiętaj, rób wszystko tak samo jak w koszmarze i pozwól, by doszedł do końca.
Robercik obrócił się i zobaczył, że drzwi, które przed chwilą przekroczył prowadziły do domku jednorodzinnego.
- Nie przypominam sobie bym je zamykał – powiedział i parsknął śmiechem, słysząc własne słowa. Nie mógł powstrzymać rozbawienia tym nagłym powrotem do dzieciństwa.
- Nie przejmuj się tym – usłyszał pod sobą. – Idź dalej.
Chłopiec zaczął powoli zbliżać się w stronę karuzeli. Ciszę przerwało krótkie bzyknięcie, gdzieś koło prawego ucha.
- Przypominam sobie – powiedział Robert patrząc na komara siedzącego mu na chudej ręce.
Zabił owada i stanął w miejscu patrząc przed siebie. Po chwili pojawił się kolejny komar i spotkał go ten sam los.
- Zbliża się – pomyślał Robert. – Czuję go.
Zaczęło się od dziwnego ciężaru na głowie. Następnie zobaczył kątem oka wielkie odnóże przybliżające się do skroni. Po chwili pochylił się nad nim olbrzymi komar z metrowym żądłem. Miał ciemne, ludzkie oczy i przyglądał się chłopcu z zaciekłą nienawiścią.
Robert usłyszał jeszcze, jak przez mgłę słowa adidasa:
- Sny fobiczne. Ciekawe.
Olbrzymi owad wpatrywał się jeszcze przez chwile w swoją ofiarę, po czym odchylił się z zamiarem wbicia żądła między oczy chłopca.
- Nie widzę żadnej bramy – pomyślał gorączkowo Robert. – Pieprzę to, przecież on mnie zabije.
W ostatniej chwili odwinął się i złapał komara za głowę.
- Nieeeeeeeee! – usłyszał wrzask buta ale zignorował go.
Zrzucił monstrum z głowy i zaczął się z nim szamotać. Nieprzyzwyczajony do tak małych pokładów siły, szybko zdał sobie sprawę, że to nie będzie łatwa walka. Potwór był bardzo zwinny i po chwili rzucił mu się na plecy i zacisnął kończyny na jego rękach.
Robert przypomniał sobie słowa przewodnika:
‘’ Tutaj świat rządzi się trochę innymi prawami.’’
Poczuł nagły przypływ energii i znów udało mu się oswobodzić z uścisku potwora. Szybko złapał go prawą ręką za żądło, po czym spojrzał mu w oczy:
- Pora przerzucić się na wegetarianizm dupku - wycedził przez zęby i z całej siły pociągnął.
Żądło wyszło w strugach jasnozielonej krwi. Owad zaczął piszczeć, zagłuszając wrzaski adidasa.
Robert, czując jak pisk rozrywa mu bębenki, wziął krótki rozbieg i wbił igłę między oczy potwora. Komar padł  na ziemię i zaczął drżeć w przedśmiertnych konwulsjach. Odgłosy umierającego owada zostały zastąpione jednak potwornym rykiem dobiegającym znikąd. Robert zadrżał, słyszał już ten dźwięk.
- Coś ty zrobił idioto!- krzyczał but. – Uciekaj, szybko uciekaj!
Chłopiec poczuł, jak ogarnia go groza, gdy kawałek nieba spadł na podłoże, niczym odłamek wybitej szyby, ukazując za sobą rozedrganą, pomarańczową masę. Macki chaosu wdzierały się powoli do niewielkiego świata.
Robert oderwał wzrok od strasznego widoku i pobiegł w stronę drzwi. Słyszał za sobą ogłuszający rumor, jakby do osiedla wjechało stado buldożerów. Nie ośmielił się jednak spojrzeć za siebie. Dobiegł do drzwi i pociągnął za klamkę. Pomyślał, co by się stało, gdyby były zamknięte, ale na szczęście puściły, ukazując wnętrze znajomego warsztatu.
- Nie sądziłem, że kiedyś będę witał ten zapyziały pokój z radością – pomyślał przekraczając próg.
Zamknął za sobą drzwi i padł na podłogę – już jako dorosły mężczyzna.
- Coś ty zrobił idioto? – nie przestawał wrzeszczeć adidas.
- Nie było żadnej bramy! – Robert sapał ze zmęczenia. - Widziałem tylko żądło tego bydlaka. Miałem pozwolić, by przewiercił mi łeb?
- Co ja ci mówiłem? – Głos adidasa był już bardziej pojednawczy. – Tutaj nic nie jest takie, jak się wydaje. Gdybyś poczekał trochę dłużej, może byłbyś już w domu.
- Po prostu spanikowałem. Sorry.
Mężczyzna podniósł się z ziemi i otrzepał ubranie. Znów był w ciemnych jeansach, zielonej koszulce i pasujących do siebie ( przynajmniej pod względem marki i koloru ) butach. Ten z oczami wciąż łypał na niego gniewnie.
- Następnym razem nie możesz sobie pozwolić na tego typu wpadkę.
Robert pokiwał jedynie głową. Rozejrzał się po pomieszczeniu i w jego umyśle zaczęły kiełkować pewne podejrzenia. Postanowił jednak, że jeszcze nie będzie się nimi dzielił.
- No więc co dalej? – spytał spokojnie.
But wyraźnie się uspokoił. Sznurówki powróciły na swoje miejsce.
- Dawaj kolejny koszmar. Tym razem może coś mniej inwazyjnego. Ach, no i teraz opisz mi go dokładnie. Co, gdzie i kiedy.
Mężczyzna zastanowił się chwilę. Z miejsca odrzucił sen, w którym żywe trupy pożerały go żywcem. Nie chciał znów tego przeżywać, nawet jeśli miała to być jedyna droga ucieczki. W końcu wybrał koszmar, który prześladował go w latach licealnych. Przekazał adidasowi swoją wizję, starając się mówić zwięźle i do rzeczy.
- W porządku – zaakceptował but. – No więc tak, jak poprzednio. Usiądź i odpręż się.
Robert znów tworzył swój sen przez powolną medytację. Tym razem szło mu trochę szybciej. Wizja nie była aż tak bardzo bogata w szczegóły, jak poprzednia. Miał trochę problemów z ustaleniem podłoża ale w końcu senny domek z kart został ułożony. Mężczyzna miał nadzieję, że będzie bardziej stabilny niż poprzedni.
- W porządku – powiedział w końcu but. – Możesz już wyjść.
 - Dzięki – bąknął Robert i skierował się w stronę drzwi. Zauważył, że ręka drżała mu mniej niż ostatnio. Nacisnął klamkę i tym razem jego oczom ukazał się zgoła inny widok. Wyjście z warsztatu prowadziło do niewielkiej alejki. Była noc i padał lekki deszcz. Robert zszedł po niewielkich schodkach i odwrócił się. Nad drzwiami wisiał neonowy napis ,,bar’’.  Mężczyzna miał na sobie sportową marynarkę i jeansy. Zauważył również, że jego ciało było mniej muskularne, a skóra bledsza.
Westchnął ciężko i ruszył przed siebie. W ciasnym wylocie uliczki zaczęły pojawiać się potężne, umięśnione sylwetki w kapturach.
- Co to za grzbiety? – usłyszał pod sobą zniecierpliwiony głos adidasa.
- Zamknij się – warknął w odpowiedzi.
Nieznajomi zaczęli się przybliżać. Z ciemności po bokach wyłaniały się kolejne postacie. Robert nie zdążył się żadnej przyjrzeć. Poczuł na ramionach uścisk wielkich dłoni, po czym ktoś zaczął go ciągnąć w ciemność z wielką siłą. Po chwili leciał już w stronę ciemnego niczym smoła nieba.
- Dobrze – usłyszał wrzask buta. – Pozwól się zabrać. Nie oglądaj się!
Mimo upływu wielu lat Robert poczuł znajomy, paraliżujący strach. Strach przed wielkim, niewiadomym złem, które ciągnie go w nieznane miejsce. Niewiadoma – najstarszy i najbardziej pierwotny koszmar, który towarzyszył nam od początku i już nigdy nas nie opuści.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i odwrócił się.  Tuż za nim unosiła się w powietrzu chmura nieprzeniknionej ciemności, przy której nocne niebo mogło uchodzić za symbol nadziei i bezpieczeństwa. W powietrzu roznosiły się wrzaski adidasa ale Robert nie słuchał go. Wpatrywał się w wielką niewiadomą czując, że za chwilę ujrzy odpowiedź na od dawna dręczące go pytanie. Po chwili z ciemności wyłoniła się para oczu. Były to najbardziej przerażające oczy jakie Robert w życiu widział. Mlecznobiałe, pionowe jak u kota źrenice wtopione były w czarną, szklistą powierzchnię. Mężczyzna nie mógł pozbyć się wrażenia, że już gdzieś je widział. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zaczął spadać w dół. Na szczęście tajemnicza moc nie zdołała unieść go wysoko. Upadł ciężko na posadzkę i boleśnie stłukł sobie plecy ale czuł, że nic poważniejszego mu się nie stało.
Po chwili odzyskał oddech i usłyszał nad sobą znajomy już ryk. Nie było czasu do stracenia. Zerwał się na nogi i pomknął przez pustą już uliczkę w stronę drzwi baru.  Kątem oka zobaczył jeszcze, że część nocnego nieba odpadła, ukazując kontrastujący z resztą czerni pomarańczowy chaos. Bardziej zmartwiło go, że kamienica, która stanowiła jedną ze ścian ciasnej alejki zaczęła się rozpadać. Nie było jednak żadnego kurzu, czy pyłu. Wyglądało to jakby budynek, był zrobiony z papieru. Robert jednak nie miał ochoty sprawdzać czy spadające odłamki są lekkie. Przeskoczył nad leżącym na drodze kawałkiem muru i dopadł w końcu drzwi.
Dopiero, gdy był już bezpieczny w warsztacie jego uszu doszły słowa wywrzaskiwane przez adidasa. Takiej wiązanki nie powstydziłby się nawet najbardziej ordynarny marynarz. Robert nie miał jednak ochoty rozmawiać z butem. Rozejrzał się czujnie po pomieszczeniu. Jego przypuszczenia potwierdziły się. Już po pierwszym koszmarze miał wrażenie, że rzeczywistość przestaje być zbita i materialna. Mgiełka w kącikach oczu zaczęła powracać, a wnętrze warsztatu było teraz jeszcze bardziej rozmyte. Popatrzył na swoją rękę. Miał wrażenie, że jest lekko przeźroczysta.
,,Wracam do domu.’’
Robert pochylił się, by zdjąć but lecz ten mocno się trzymał.
- Co ty robisz durniu? Jeszcze z tobą nie skończyłem…
I znów posypała się wiązanka wyzwisk i przekleństw. Robert niewiele myśląc wziął z półki niewielką piłkę i przystawił ją adidasowi do oczu.
- Zamknij  się. Puszczaj albo przysięgam, że potnę cię na kawałki.
To musiało dać mu do myślenia. Przewrócił wściekle oczami i zwolnił uścisk. Mężczyzna zdjął but i położył go na ręce. Wyglądał w tym momencie niczym Hamlet przemawiający do czaszki przyjaciela.
- Patrz no na mnie. Robię się przeźroczysty. Wszystko wokół znów się robi takie jak we śnie.  Jeszcze jeden koszmar i będę wolny. A ty mi tu pieprzysz, że mam dać się posiekać.
O dziwo adidas tylko ciężko westchnął.
- Nic nie rozumiesz. Jesteś tępy jeśli myślisz, że ze wszystkim można walczyć. Nie wygrasz w ten sposób.
Jak na potwierdzenie jego słów, w oddali rozległ się ryk i część sufitu odpadła. Do pomieszczenia zaczęła powoli wdzierać się świetlista macka.
- Mówiłem, że nie masz czasu.
Robert cofnął się pod ścianę. Po drugiej stronie warsztatu mur zaczął się wybrzuszać, jakby coś wściekle uderzało w zawieszony w pustce pokój.
- To twoja ostatnie szansa. – Sznurówki buta zaczęły wściekle smagać powietrze. Przypominał w tym momencie, jakąś pokraczną meduzę. – Lepiej szybko zacznij budować kolejny koszmar.
Mężczyzna znów usiadł i mimo wielu prób nie udało mu się całkowicie wyciszyć. Co chwila kolejne części warsztatu odpadły. Pomarańczowe macki wiły się i zbliżały powoli w kierunku człowieka.
Robert wiedział, który sen zakończy tę odyseję po świecie koszmaru. Odkąd zobaczył dziwne, zawieszone w ciemności oczy, wytężał pamięć, by sobie je przypomnieć. Teraz już wiedział. W czasach licealnych wyśnił najstraszniejszy i zarazem najważniejszy koszmar w jego życiu. Obudził się wtedy zlany zimnym potem i cały dzień nie mógł skupić na niczym myśli. Lata płynęły, a jego umysł powoli wypierał straszliwy obraz, jednak pewne blizny pozostały. Robert zdał sobie sprawę, że to od tamtej, koszmarnej nocy zawsze ma drgawki przed zaśnięciem. Mimo wielkich oporów zaczął wyciągać najgorszy koszmar jego życia na światło dzienne. Raz jeszcze zaczął wszystko budować od podstaw. Tym razem musiał się jednak śpieszyć, o czym bezustannie przypominał mu adidas.
W pewnym momencie poczuł na kolanie czyjś dotyk. Otworzył oczy i uchylił się przed macką. Przeciwległa ściana już nie istniała. Robert cofnął się pod same drzwi.
- Wciąż mam trochę czasu – pomyślał gorączkowo, po czym powrócił do budowania wizji.
Skończył, kiedy siedział na dosłownie ostatnim skrawku podłogi. Zawahał się, po czym wziął buta w rękę i otworzył drzwi. Oślepiło go białe światło. Nie było jednak czasu na odwrót. Czuł już na plecach dotyk macek. Wziął głęboki oddech i przekroczył próg…

Obudził się w dziwnie znanym pokoju. A więc to nie był koniec. Robert westchnął zrezygnowany. Musiał zmierzyć się z najgorszym koszmarem. Rozejrzał się po pomieszczeniu. To był jego pokój z czasów dzieciństwa. Pamiętał każdy szczegół. Dzięki temu mógł stworzyć wizję tak szybko i uciec przed chaosem. Teraz jednak wcale nie czuł ulgi. Leżał na swoim własnym łóżku w doskonale znanym pomieszczeniu i patrzył w stronę przeszklonych drzwi. Widział zarysy dwóch sylwetek, kręcących się po przedpokoju. To byli rodzice. Właśnie wychodzili do pracy. Światło z żyrandola przesączało się przez szkło nabierając miodowego koloru. Ciemne kształty wycofywały się w lewą stronę pomieszczenia. Po chwili Robert usłyszał huk zamykanych drzwi i chrobot klucza w zamku. Powinien być teraz sam w mieszkaniu, wiedział jednak, że tak nie jest. Nie mógł oderwać wzroku od drzwi. Wiedział co za chwilę się wydarzy. Nie musiał długo czekać. W zalanym złotym światłem przedpokoju pojawił się kolejny kształt. Ktoś po prostu tam stał. Robert czuł jak serce zaczęło mu bić, jakby już teraz patrzył śmierci w oczy. To właśnie zapamiętał najbardziej. Ogromny strach, nieporównywalny do niczego co wcześniej doświadczył. Wiedział, że teraz będzie tylko gorzej. Musiał wyjść z pokoju i zmierzyć się z tym, co na niego czekało.
Mężczyzna odgarnął kołdrę. Miał na sobie piżamę, a na lewej stopie buta marki adidas.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz – przewodnik przyglądał mu się krytycznie.
Mężczyzna zignorował go i podniósł się z łóżka. Podszedł do drzwi i dotknął palcami przeszklonej powierzchni. Miał mętlik w głowie. Nie miał pojęcia jak pokonać ten koszmar. Poprzednim razem po prostu spojrzał mu w oczy i obudził się z krzykiem.
- Ale kiedy to było? – pomyślał dodając sobie otuchy. – Teraz się nie boję.
Zebrał całą swoją odwagę ( czując się jak człowiek chowający się za dwoma workami piachu przed falą tsunami ) i otworzył drzwi.
W przedpokoju siedział stary, pożółkły szkielet. Opierał się plecami o szafę. Czaszka wykrzywiona była w niemym krzyku.
- Nie rozumiem – powiedział Robert. – Przecież to nie to.
Mimo wszystko nie mógł opanować fali olbrzymiej ulgi. Spodziewał się straszliwej walki, a trafił jedynie na wysuszonego trupa. Już miał wrócić do sypialni, gdy powietrze tuż obok jego głowy zgęstniało i zaczęło wirować. Robert cofnął się parę kroków i z niedowierzaniem patrzył na powstający portal. Niebieski wir z czarnym środkiem szybko się powiększał. Po chwili wyleciał z niego znajomy już wielki komar z ludzkimi oczami. Mężczyzna cofnął się pod drzwi i instynktownie rozejrzał w poszukiwaniu broni. Owad nie był nim jednak zainteresowany. Poleciał z głośnym bzyczeniem w stronę szkieletu. Już miał w niego uderzyć gdy zniknął w fali oślepiającego, białego światła. Szkielet podnosił się powoli. Kości zaczęły obrastać żyłami i mięśniami.
W przedpokoju zaczęły pojawiać się kolejne portale, przez które wychodziły następne koszmary. Potężne sylwetki w kapturach szły gęsiego w stronę stojącego już na nogach trupa i łączyły się z nim. Robert patrzył na tą swoistą galerię strachów z dziwną fascynacją. Znał je wszystkie. To były jego sny. Goniące go niegdyś zgniłe trupy, czy rzucające się do twarzy żółte pająki, przed którymi kiedyś uciekł skacząc z wieżowca.
Szkielet pokryty był już skórą i ubraniem. Mężczyzna miał przed sobą swoją dokładną kopię z lat licealnych. Miała na sobie czarne sztruksy i czerwoną bluzkę. Wciąż jednak brakowało jednej, najbardziej przerażającej rzeczy. Kopia Roberta pozbawiona była oczu. Puste oczodoły nadawały jej strasznego charakteru, ale mężczyzna wiedział, że to nic w porównaniu z efektem końcowym.
- Pamiętaj, co ci wcześniej powiedziałem – usłyszał pod sobą i z szokiem odkrył, że nawet nie poczuł, jak adidas zsunął mu się z nogi.
But zaczął wspierać się na sznurówkach niczym groteskowy pająk i już bez słowa wyjaśnienia poczłapał w stronę niemalże ukończonej kopii.
- Poczekaj! – krzyknął Robert ale było już za późno. Adidas zniknął w białym świetle.
Lata temu młodemu Robertowi przyśnił się właśnie ten koszmar. Widział rodziców wychodzących do pracy, a po chwili nieznajomą sylwetkę w przedpokoju. Otworzył drzwi i zobaczył siebie samego z wielkimi oczami. Oczami w których mlecznobiałe, pionowe jak u kota źrenice wtopione były w czarną, szklistą powierzchnię. Spojrzał wtedy temu czemuś w oczy i obudził się  wrzeszcząc. Pamiętał, że nieznajomy promieniował niewyobrażalnym złem, a spojrzenie temu czemuś w oczy było, jak oblanie duszy wrzącym olejem.
Teraz jedynie na chwilę podniósł wzrok ale nie mógł się powstrzymać i spojrzał koszmarowi w oczy. Trwało to tylko ułamek sekundy ale miał wrażenie, że potworna czerń wciąga go w nowy wymiar szaleństwa i cierpienia. Mężczyzna wlepił wzrok w podłogę i poczuł jak nogi zaczęły się pod nim uginać.
- Cieszę się, że możemy w końcu porozmawiać – usłyszał nad sobą skrzypiący, pozbawiony emocji głos. Kojarzył się z dźwiękiem, jaki wydają stare nie naoliwione zawiasy.
Robert dopiero po chwili zdołał przemówić.
- Kim jesteś?
- To ja cię tutaj sprowadziłem. Wszystko co się do tej pory działo, było moim dziełem.
- Kim jesteś? – zdołał jedynie powtórzyć. Czuł jakby obecność nieznajomego zabierała mu życie i tożsamość.
- Jestem tobą Robercie. Częścią ciebie, a przynajmniej tą częścią przed którą zawsze się broniłeś i przed którą, jak widzę wciąż uciekasz.
Mówił powoli i wyraźnie, jakby się bał, że nie zostanie zrozumiany.
Mężczyzna nerwowo przełknął ślinę.
- Czego chcesz?
- Przecież dobrze wiesz. Całe życie do ciebie szeptaliśmy. Nie słyszałeś, więc zaczęliśmy wrzeszczeć.
- Proszę, chcę jedynie wrócić do domu.
Nieznajomy podszedł parę kroków. Rober miał ochotę uciec ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
- Dlaczego? – spytał spokojnie koszmar. – Co cię tam takiego czeka?  Co cię tak naprawdę napędza? Na pewno wiele razy unikałeś tego pytania, bo ciągle uciekasz od odpowiedzi. Uciekasz…ode mnie.
- Proszę puść mnie. Mam narzeczoną.
Koszmar roześmiał się. Był to ohydny, drwiący, pozbawiony emocji śmiech.
- Gratulację. Jesteś pierwszym na świecie, który ma narzeczoną? Prawdziwe osiągnięcie, musisz być dumny.
Robert poczuł na policzku gorący oddech. Drżenie przeszło w drgawki.
- Dlaczego w takim razie nie jesteś szczęśliwy? – spytał nieznajomy. Nie doczekał się jednak odpowiedzi.
- Nie rób mi krzywdy – wyszeptał oszalały ze zgrozy Robert. To rozsierdziło nieznajomego.
- Wciąż nic nie rozumiesz durniu? – krzyknął potężnym głosem od którego zatrząsł się cały pokój. Żyrandol z głośnym hukiem spadł na podłogę. – Nie jestem jakimś demonem. Nie wziąłem się z nikąd. Jestem częścią ciebie.
Z ostatnim słowem dźgnął Roberta palcem w klatkę piersiową.
- Czego ty kurwa chcesz? – tym razem Robert pozwolił sobie na krzyk. Czy raczej na zdesperowany wrzask. Poczuł, że koszmar się odsunął.
- Jak na ironię tego samego co ty. Chcę się stąd wydostać. Już za długo tu jestem. Mam dość bycia jedynie niespełnionym pomysłem, pustą ideą.
Mężczyzna osunął się na kolana i jęknął.
- Dlatego właśnie cię tu sprowadziłem. Wysłałem ci przewodnika, pozwoliłem byś pokonał parę koszarów. Przygotowałem cię na rozmowę ze mną.
Robert poczuł jak rozjaśnia mu się w głowie. Wszystko nabierało sensu. Usłyszał obok siebie brzdęk i podniósł wzrok. Obok niego leżał, długi, lśniący miecz.
- Co to jest? – spytał i usłyszał, że głos już mu się nie łamie jak przedtem.
- Zakończymy to tu i teraz – odparł koszmar i mężczyzna poczuł, jak przechodzą go ciarki. – Masz przed sobą dwa wybory. Możesz wziąć ten miecz i mnie zniszczyć. Daję ci ten wybór, bo ja w przeciwieństwie do ciebie nie chcę istnieć, jeśli moje istnienie jest pozbawione sensu i celu. Nie będziesz już miał koszmarów i będziesz się mógł zanurzyć, aż po uszy w swoim bagnie normalności, które tak ukochałeś.
- A drugi wybór? – spytał Robert i podniósł się na nogi. Wciąż jednak nie patrzył koszmarowi w oczy.
- Drugi wybór, polega na tym, że w końcu przyjmiesz mnie i całą resztę. Zaakceptujesz swoje, jakby to nazwać…powołanie. Wiesz o czym mówię. Będzie to bolesne i nieprzyjemne no i obawiam się, że wtedy koszmary się nie skończą.
- To dlaczego miałbym to zrobić?
Koszmar złapał Roberta za gardło i uniósł do góry. Mężczyzna zaczął się szamotać i zamknął oczy.
- Ponieważ beze mnie nigdy nie będziesz prawdziwie szczęśliwy – odparł nieznajomy. – Choćbyś miał i sto narzeczonych. Taaaak, wiesz doskonale o czym mówię. Możesz zniszczyć mnie ale nigdy nie pozbędziesz się potrzeby, którą tak skutecznie nauczyłeś się wyciszać. Aż mnie dziwi, że ktoś taki jak ty został tym obdarowany. Nie…zasługujesz…na mnie – wypowiedział powoli po czym rzucił mężczyznę na podłogę.
- No więc jaka jest twoja odpowiedź? – spytał koszmar. – Co zrobisz?
Robert wiedział, że było to jedno z najważniejszych pytań w jego życiu. Nie musiał się jednak długo zastanawiać nad odpowiedzią. Wziął miecz w rękę i wstał. Uniósł powoli ostrze, tak by zasłoniło oczy nieznajomego. Koszmar uśmiechał się.
- Wiesz już co chcesz zrobić?
- Jak cholera.
Robert odrzucił miecz i opuścił głowę.
- Wynośmy się stąd.
- Twój przewodnik, któremu tak nie ufałeś miał rację. Musisz się nam poddać. Gdybyś się go posłuchał, to w ogóle nie musielibyśmy prowadzić tej rozmowy.
Mężczyzna poczuł, że koszar zbliżył się na odległość paru centymetrów.
- Robercie. Spójrz mi w oczy.
Zebrał się w sobie i wypełnił polecenie. Znów poczuł jak spada w labirynty strachu i cierpienia. Nogi się pod nim ugięły i upadł na ziemię. Koszmar pochylił się nad nim.
- Poddaj się temu – wyszeptał.
Powoli zaczął się rozdzielać. Pojedyncza postać zmieniała się w stado mniejszych koszmarów. Robert spojrzał w bok. Żywe trupy od których zawsze uciekał w koszmarach zaczęły brać go za ręce. Poczuł ciężar na głowie i delikatny dotyk odnóży. Znów pochylał się nad nim olbrzymi komar, przystawiając mu żądło do czoła.
- Nie opieraj się – usłyszał szept dobiegający z wielu gardeł.
Mężczyzna poczuł, że to mogą być jego ostatnie chwile. Mimo iż całkowicie zgadzał się ze słowami swojego mrocznego towarzysza, poczuł nagle ukłucie strachu, że być może wpadł w pułapkę. Odwrót nie był jednak opcją. W końcu postanowił, że zaakceptuje strach i będzie mu patrzył prosto w oczy.
- Chodźcie do mnie – powiedział z uśmiechem.
W jednej chwili komar wbił mu żądło w czoło, a trupy zaczęły zjadać mu ręce. Robert wrzeszczał rozdarty potwornym bólem. Wrzeszczał jak jeszcze nigdy w życiu pożerany, przez własny strach. Patrzył jednak prosto w wiszącą nad nim parę oczu. Oczu, których bał się niemal całe życie.
Ból i wrzask wypełniały go całego, otwierając przed nim nową drogę. Niosły go ku niebieskiemu korytarzowi wypełnionego światłem…

Z początku nie czuł żadnej różnicy. Był tylko ból i krzyk. Dopiero później Robert poczuł, że miota się w jakiejś grubej tkaninie. Wciąż czując jak czaszka rozdziera mu się na pół otworzył w końcu oczy.
Był w swoim własnym pokoju. Tym razem w nowym, niedawno kupionym mieszkaniu. Mimo intensywności ostatnich przeżyć, miał pewność – wrócił do normalnego świata. Jeszcze długo leżał w przepoconej pościeli dysząc jak po maratonie. Z początku jedynie odpoczywał starając się zapomnieć o niedawnej agonii. Później przyszedł natłok myśli. Oczywiście w jego umyśle pojawił się cichy głosik, że to wszystko było jedynie snem i że wcale nie przeniósł się do innego wymiaru. Mężczyzna doszedł do wniosku, że nawet jeśli był to jedynie WYJĄTKOWO realistyczny sen to niczego to nie zmienia. W końcu zrozumiał jego przesłanie. Pojął dlaczego adidas był taki zdziwiony, gdy wyjawił mu że nie jest artystą, a pracuje w banku. Wreszcie poczuł tę potrzebę o której wspominał na końcu koszmar. Paliła go w środku niczym pragnienie nieszczęśnika usychającego na pustyni. Zerwał się z łóżka i spojrzał na nocną szafkę. Obok telefonu było zdjęcie jego narzeczonej. Szczupła blondynka uśmiechała się do niego promiennie.
Robert wyciągnął rękę po aparat, by do niej zadzwonić i opowiedzieć o niesamowitym zdarzeniu, jednak dłoń zawisła nad telefonem. Zmienił zdanie. Przypomniał sobie słowa mrocznego towarzysza i pragnienie jeszcze bardziej się wzmocniło.
- Chcesz się wydostać? – wyszeptał do pustego pokoju. – Zaraz cię wypuszczę.
Usiadł przy biurku i włączył laptopa.  Odczekał chwilę po czym kliknął na ikonę Worda. Pomyślał chwilę, uśmiechnął się i wpisał tytuł swojego pierwszego opowiadania: Koszmarna odyseja Roberta N.

Marzec 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz