piątek, 24 lutego 2012

Odzyskany pamiętnik cz.1 [zombie apocalypse]


 
Puławy, 21 września 2024 rok.
23:37

Zostałem sam. Wszyscy nie żyją i nie mam pojęcia, czy jestem ostatnim człowiekiem w mieście, państwie czy na świecie. Wiem jedno. Od ponad miesiąca nie widziałem żywej duszy. Wegetuję w pustym mieszkaniu i ze strachem patrzę w okna. Wiem, że tam są. Żywe trupy, umarlaki, zombie. Skurwysyny. Słyszę w nocy jak, powłócząc nogami, przechodzą obok mojej kryjówki. W dzień czasami ich widuję przez okna. Staram się nie wychylać, by mnie nie zauważyły. Choć ,,zauważyły’’ to złe słowo. Jak coś, co już dawno straciło oczy może mnie zobaczyć? Nie wiem. Nie będę się rozwodził nad naturą tej epidemii. Nie obchodzi mnie to. Z pewnością rząd ( o ile w ogóle jeszcze istnieje ) ma jakieś odpowiedzi. Ja chcę jedynie przetrwać. Tylko to mnie obchodzi. Właśnie dlatego zacząłem pisać ten pamiętnik. Krótko po wybuchu ogólnoświatowej epidemii zombizmu, zaczęły powstawać poradniki przetrwania. Przeczytałem ich chyba z dziesięć i wszystkie zgadzają się co do jednego:
W przypadku samotnego zabarykadowania trzeba dbać zarówno o kondycję ciała, jak i ducha. A nic tak nie wyniszcza umysłu jak nuda.
Z nudy mogę dostać paranoi i zwidów. A tego z pewnością nie mam ochoty doświadczać.
Normalnie powinienem zacząć ten pamiętnik od podania swoich personaliów, ale z jakiegoś powodu nie mam na to ochoty. Już wystarczająco durne wydaje mi się pisanie tego tekstu bym musiał się jeszcze przedstawiać nieistniejącym czytelnikom. Liczy się to, że jestem żywy. Czuję i myślę. I cholernie się boję.
Jak już wspomniałem jestem sam w mieszkaniu. Dokładniej: w bloku na drugim piętrze, Na Stoku 5/8 jeśli kogoś interesuje dokładna nazwa ulicy. To dobre miejsce. Pamiętam, że ojciec podłożył ładunki na schodach, więc wszystko na dole zmieniło się w kupę gruzu. Nie wiem jak ten budynek wciąż się trzyma, ale niewątpliwą zaletą jest to, że umarlaki za cholerę nie dostaną się na górę. Jeśli zaczęłyby wchodzić jeden na drugiego to dałby by radę, ale Bogu dzięki nie są na tyle cwane. O tak, mój ojciec o wszystkim pomyślał. Szkoda...nie, nie chcę o tym pisać.

Zawsze trzymałem rękę na pulsie jeśli chodzi o rozwój epidemii. Nauczyłem się posługiwać bronią dającą znaczną przewagę nad skurwysynami. Może wydać się to śmieszne, ale karabinek sportowy jest świetną bronią przeciwko zombie. Co z tego, że szybkostrzelność jest niska? Pakowanie serii w umarlaka nic nie daje, bo - jak wiadomo - tylko zniszczenie mózgu całkowicie go eliminuje. Oprócz karabinka mam też maczetę (na naprawdę bliskie starcia) i AK47 ( to na czarną godzinę, amunicja jest trudno dostępna). Poczciwy karabinek jest uniwersalny. Gdy ten mały, niepozorny (i łatwy w domowej produkcji) nabój dostanie się do czaszki żywego trupa, to odbija się po wnętrzu rykoszetem rozpruwając mu mózg.
Uch...zapędziłem się. To ma być pamiętnik, a nie elementarz wychowania postapokaliptycznego. Muszę jednak zająć czymś umysł, bo dokucza mi okrutnie mój największy głód, znaczy wróg - głód. Ech... no właśnie. Miałem zapasy na ponad miesiąc i skończyły się parę dni temu. Szkoda, że nie miałem psa albo kota, bo byłoby jeszcze co zjeść. Nie mogę uwierzyć, że to piszę. Próbowałem nawet liści w roślinach doniczkowych. Pora spojrzeć prawdzie w oczy -  muszę wyruszyć po coś do żarcia. To, albo śmierć. Boję się cholernie, ale nie mam wyboru. Skręciłem linę z prześcieradeł i zejdę nią po balkonie. Oczywiście nie teraz. Nie jestem aż tak głupi, by wychodzić w nocy. Poczekam do świtu, może spróbuję się przespać.
Nienawidzę wychodzić. Z każdej strony czuję zagrożenie. Zombie są powolne, ale śmiertelnie zdeterminowane. No i oczywiście uwielbiają zachodzić od tyłu. Dobrze, że mam regulaminowe, krótkie, po wojskowemu obcięte włosy i przylegający do ciała strój. Mam już niejako doświadczenie w wychodzeniu do skażonych stref, ale zawsze jest to tak samo stresujące. Kurwa, najbardziej boję się Biegaczy. Zdarzają się rzadko, ale jak się już jednego zobaczy, to trzeba szybko działać. W przeciwieństwie do zwykłych skurwysynów biegacze poruszają się zajebiście prędko. Na widok żywego dostają szału i zapieprzają chyba z sześćdziesiąt na godzinę.
Nie chcę o tym pisać ani myśleć. Pociesza mnie fakt, że najbliższy sklep jest naprawdę niedaleko, więc może nie spotkam po drodze żadnej pokraki. Oby. Pomodliłbym się, ale przestałem wierzyć w Boga w dniu kiedy Ziemia zmieniła się w piekło. Z resztą, o co tu się modlić?
Dosyć! Nastawiam budzik na 5:30 i spróbuję się trochę przespać. Pewnie znowu wrócą koszmary, ale w dzisiejszych czasach rzeczywistość niewiele się od nich różni...

Puławy, 22 września 2024 rok.
5:36

Wstałem. Wszystko jest już gotowe do drogi. Najlepiej jak wyruszę jak najszybciej, bo głód nie jest jeszcze tak dokuczliwy tuż po przebudzeniu. No nic. Oby się udało...

Wróciłem! Mam ze sobą cały plecak zapasów! Wciąż dyszę po tej przygodzie w sklepie. No tak, powinienem zacząć od początku:
Wyrzuciłem plecak i broń przez balkon po czym zszedłem po linie. Gdy tylko moje nogi dotknęły gruntu, natychmiast się rozejrzałem. Na razie pusto. Nie tracąc czasu oblekłem się w ekwipunek i wyruszyłem w drogę. Wszedłem na uliczkę biegnącą pod górę i moim oczom ukazał się szyld sklepu - ,,Fokus’’. Przeszedłem zaledwie parę kroków, gdy kątem oka zauważyłem jakiś ruch. Przy drzwiach do jednej z klatek schodowych stał umarlak. To było daleko, więc chyba mnie nie widział. Pokiwał się chwilę, po czym poczłapał w sobie tylko znanym kierunku. Poczułem pokusę, by pójść w jego stronę i go zabić. Natychmiast ją zwalczyłem. Poradniki ostrzegają przed czymś takim. Mam się skupić na zadaniu. Nie wolno sprawdzać podejrzanych odgłosów ani bawić się w mściciela ludzkości. Ruszyłem więc dalej.
Dotarłem do drzwi i dotknąłem klamki. Ogarnęło na mnie poczucie bezpieczeństwa. Udało się! Nie jest tak źle...
Ugryzłem się w rękę, by zwalczyć ten złudny stan. Stała czujność! Tylko to się liczy.
Usłyszałem gardłowy jęk ( na szczęście daleko ) i odwróciłem się. Po drugiej stronie ulicy stał skurwysyn i wpatrywał się we mnie. Otworzył usta i zaczął zbliżać się powoli w moją stronę.
Mogłem go zabić. A pewnie! Tylko, że huk wystrzału przyciągnął by innych zombie. Niech se lezie. Jak będzie trzeba, to zakończę jego nędzne pół - życie.
Wszedłem do sklepu i od razu zasłoniłem usta. Śmierdziało jak w rzeźni. Na środku, na podłodze, leżał gruby właściciel sklepu. Znałem go! Zawsze zmuszał pracowników, by harowali w święta. Teraz wyglądał jak zzieleniała, napęczniała, wyrzucona z wody ryba. No właśnie. Jego brzuch był dziwnie wielki ( nawet jak na niego ) i nie chciałem nawet myśleć od czego tak urósł.
Sklep był niewielki, ale świetnie zaopatrzony. Od razu rzuciła mi się w oczy półka pełna konserw. Pyszny tuńczyk w oleju, który będzie zdatny do jedzenia przez najbliższe pięć lat. Cudownie!
- Halo! - to niestety był tylko mój głos.
Zawsze, gdy wchodzi się do nowego pomieszczenia, trzeba trochę pohałasować by wypłoszyć pochowanych umarlaków.
Cisza. Zdjąłem plecak i utkwiłem wzrok w konserwach. Stały na półce w chłodzonej w zwykłych czasach lodówce. Przeszedłem obok grubasa i...
Coś złapało mnie za kostkę!
Gdyby nie wyćwiczony do perfekcji refleks, to na pewno zdołałby mnie ugryźć! Wtedy bezzwłocznie strzeliłbym sobie w łeb. Może tak było by lepiej?
Odskoczyłem i spojrzałem na wroga. Zombie podnosił się powoli z ziemi. Szczęka opadła mu na dół ukazując rząd połamanych, czarnych zębów.
Uuuuuuuu - jęknął skurwysyn po czym wyciągnął w moją stronę zgniłe palce.

Nawet nie musiałem celować. Przyłożyłem lufę karabinka niemalże do samej głowy umarlaka i pociągnąłem za spust. Na pozieleniałym czole pojawił się niewielki otwór. Zombie znieruchomiał na chwilę, po czym powrócił do pozycji leżącej. Tym razem był już martwy na bank. Przysięgam, że od tej pory będę strzelał do każdego pozornie niemrawego trupa!
Wiedziałem, że narobiłem huku, więc zacząłem wrzucać prowiant do plecaka. Nie mogłem się powstrzymać i, oprócz konserw, wrzuciłem jeszcze parę paczek chipsów. Duże Lays’y o smaku zielonej cebulki. Właśnie je podgryzam pisząc tę relację.
Na tyłach sklepu znalazłem sporo butelek wody. Nie są mi niezbędne (mam urządzenie do zbierania deszczówki, filtry, pompy i inne tego typu luksusy), ale wziąłem parę. Chyba ogarnął mnie szał kupowania...znaczy brania. Pobrałem nawet niewielkie opakowanie, już dawno wyschniętych, ciasteczek. Napakowałem plecak do granic możliwości, ująłem kałach w ręce i opuściłem sklep.
Tak jak się spodziewałem, umarlaki zaczęły wychodzić na ulicę. Gdy tylko mnie zobaczyły, to z ich wyschniętych gardeł zaczęły dobiegać jęki. Okropny dźwięk.
Bogu dzięki nie było w pobliżu żadnego Biegacza. Omijanie zwykłych skurwysynów to żadna sztuka. Nie mogłem się jednak powstrzymać i jednemu strzeliłem w ryj. Jakiś zasuszony dziadzio, który już dawno powinien spoczywać w pokoju. Nie dziękuj. Nie ma za co.
Trzeba było się śpieszyć. Gdy zombie zawodzą dają tym innym do zrozumienia, że wyczuły żer. Było ich z dziesięciu, ale nie minie wiele czasu a będzie ich o wiele więcej. Wróciłem pod balkon i zacząłem się wspinać. Nie powiem, było bardzo ciężko. Plecak ważył chyba z pół tony. Nie mogłem się jednak poddać. Dobrze, że zawiązałem supły , bardzo mi to ułatwiło wspinaczkę. Dostałem się w końcu na górę. Wciągnąłem linę z powrotem choć, Bogiem a prawdą, nie wiem po jaką cholerę. Nie widział bowiem nikt na świecie, by żywy trup umiał się wspinać.
Po powrocie do domu rzuciłem plecak w kąt, wyjąłem chipsy i zacząłem pisać. Słyszę na zewnątrz ich zawodzenie. Nie mogą się dostać. Przed chwilą usłyszałem, że zaczęły walić w drzwi do klatki. Mogą je sobie nawet rozwalić. Nigdy nie dostaną się na górę. Idę zjeść coś porządniejszego, bo od samych chipsów jeszcze skrętu kiszek dostanę. Może napiszę coś wieczorem, ale muszę zacząć zachowywać się ciszej, jeśli chcę by kiedykolwiek odeszły...


Te cholerne jęki zaczynają działać mi na nerwy! Dobrze, że mam parę zatyczek do uszu. Noszę je już od paru godzin. To trochę dziwne uczucie, ale przynajmniej nie muszę już słuchać bezustannego wycia tych padalców. Ech... jest zaledwie wpół do siódmej a na dworze zaczyna się robić ciemno. Boję się jak to będzie w zimie. Nie! Skupmy się na pozytywach! Albo przynajmniej na czymś, co nie wiąże się z kiepsko wyglądającą przyszłością.
Gdzieś godzinę temu umarlaki wyważyły drzwi od klatki. Jak już wspomniałem nic im to nie dało. Stoją zapewne pod kikutem schodów i wpatrują się tępo w górę. Jeśli będę naprawdę cicho, to w końcu dadzą sobie spokój. Na pewno! Boże, muszę w to wierzyć.
Codziennie siedzę parę godzin przy radiostacji i czekam na jakiś sygnał. Sygnał świadczący o tym, że nie tylko ja przeżyłem apokalipsę. Dzisiaj, tak jak każdego poprzedniego dnia, nie dostałem żadnego znaku. Cóż, nie wolno tracić nadziei.
Obecność zombie pod moim domem wpłynęła znacząco na mój stan nerwowy. Naostrzyłem maczetę i sprawdziłem stan wszystkich broni ( a jest tego trochę, może później wymienię ). Przyrządziłem koktajle Mołotowa. Mam już ich cały zapas (podobnie jak sporą ilość benzyny), z pewnością się przydadzą. Miałem również ochotę poćwiczyć strzelanie, ale wstrzymałem się. Jestem w świetnej formie, potrafię naładować broń w cztery sekundy (sprawdzałem ze stoperem!). Zdaję sobie sprawę, że karabinek nie jest idealny, choćby ze względu na huk jaki wydaje. Cholera, mogłem wziąć pistolet z tłumikiem! Albo kuszę! Mój ojciec miał karabin samopowtarzalny. To dopiero było cudo!
Ech...chyba tracę wenę. Jutro coś napiszę.
Poczytam coś i pójdę spać. Najlepiej jeśli położę się w przedpokoju. Tam będzie słychać mnie najmniej. Oni wciąż tam są. Musze być cicho jak...mysz?

Puławy 23 września 2024 rok.
13:12

Nudzę się! Nie mogę ciągle siedzieć i czytać tych cholernie nudnych książek o psychologii. Wszystko co było ciekawsze już dawno przeczytałem. Próbowałem grać sam ze sobą w szachy. Nie była to zbyt pasjonująca rozgrywka. Godzinę temu wyjąłem zatyczki. Sytuacja bez zmian...
Tak, skoro nie ma co opisywać, to może cofnę się trochę w czasie. Pisanie tego pamiętnika naprawdę mnie uspokaja. No dobra, wszystko co wiem o pladze zombizmu:
Dawno, dawno temu, na początku dwudziestego pierwszego wieku pojawiły się pogłoski, że wraz z rokiem 2012 nadejdzie koniec świata. Nikt specjalnie nie przywiązywał do tego wagi. Już wiele było takich przepowiedni i wszystkie okazywały się gówno warte. Niepokojący był tylko jeden fakt: kalendarz astronomiczny Majów kończył się dokładnie 21 grudnia 2012 roku. To kiepsko, zważywszy na fakt, że ci sami kolesie stworzyli genialne mapy nieba, przewidzieli ważne zdarzenia historyczne, czy coś w tym stylu. Nie znam szczegółów. Nie ważne. Liczy się to, że gdy już nadszedł ten pieprzony 21 grudnia 2012 roku ( trzy dni przed gwiazdką!!!) to zdarzyło się coś bardzo dziwnego. O godzinie 15:03 ( na czas Polski ) nadszedł tak zwany Błysk. Był środek dnia a tu nagle niebo wypełniło się tym dziwnym światłem - jaskrawym i oślepiającym. Trwało to tylko kilka sekund, ale wszyscy to widzieli. W Ameryce było gdzieś po pierwszej w nocy i, z tego co słyszałem, wszyscy się pobudzili. Przez chwilę niebo wyglądało jak za dnia.
Tajemnicze światło odeszło i wtedy zaczął się ten cały burdel. Od tamtej pory każdy człowiek reanimował po śmierci. Nieważne jak zginąłeś. W mniej niż godzinę twoje zwłoki powstaną, by żywić się mięsem ludzi.
Wszyscy mieli swoje poglądy co do natury zombizmu. Rząd głosił, że to jakiś wirus. Trochę to jednak dziwne, by pojawił się tak nagle i na każdym kontynencie. Sadzę, że to była tylko propaganda mająca na celu uspokojenie ludzi. Chodziły nawet pogłoski, że w Japonii stworzono antidotum. Akurat!
Religie wmawiały nam, że umarlaki to armia szatana, i że Bóg każe nas za nasze grzechy. Wielu w to uwierzyło i dnie i noce spędzali w świątyniach. Oczywiście skurwysyny wcale nie reagowały na wodę święconą czy błogosławione symbole, więc bardzo szybko kościoły stały się miejscami największych rzezi.
Podoba mi się teoria pewnego fizyka, który uważa, że Błysk i powstawanie zmarłych jest naturalnym cyklem życia. W jednym z wywiadów powiedział, że tajemnicze światło jest oznaką, że wszechświat zaczął się kurczyć, a wraz z tym skończyła się era życia, a zaczęła epoka śmierci. Umarli będą chodzić po tym świecie, dopóki nie zniszczą ostatniego żyjącego. A wtedy, gdy nastanie już cisza absolutna, wszechświat będzie mógł się restartować i wszystko zacznie się od początku. Pięknie. Szkoda tylko, że za mojego życia.
Co wiem o umarlakach oprócz tego, że wyją, śmierdzą i jedzą ludzi? Cóż, jedyny sposób by takiego załatwić na dobre to rozwalenie mózgu. Ewentualnie tak zwana dekapitacja, ale jest to rozwiązanie połowiczne, bo głowa wciąż żyje. No i jeszcze ogień. Dobrze jest spopielić skurwysyna - wtedy na pewno nie wstanie. Pozostaje jeszcze problem infekcji. Gdy Zombie cię ugryzie lub podrapie, ogólnie: jeśli twoja krew wejdzie w kontakt z jego syfem, to do dwudziestu czterech godzin kopniesz w kalendarz tylko po to, by po paru chwilach obudzić się jako jeden z nich.
Umarlaki są nieustępliwe. Nie wiedzą co to zmęczenie, sen czy strach. Na szczęście z czasem stają się coraz słabsze. Ich ciała nie regenerują się, więc mięśnie są powoli niszczone. Co jeszcze? Nie umieją się wspinać, czy pływać, ale nie potrzebują tlenu do życia. Na dnach zbiorników wodnych snuje się więc cała masa żywych trupów.
Sekcje zwłok wykazały, że mózgi zombie mutują w całkowicie nowy organ. Samodzielny i niezależny od reszty ciała. Krew umarlaków staję się gęsta, żelowata.
Mają świetny słuch i węch. Doskonale orientują się w ciemności. Jak już wcześniej napisałem, niektóre są cholernie szybkie. Nie wiem jak to możliwe, ani na czym to polega. Większość skurwysynów jest powolna i ociężała. Widać od każdej zasady muszą być wyjątki.
Dlaczego polują na ludzi? Nikt nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Gdy nie ma niczego innego, to zadowalają się zwierzętami, ale gdy tylko wyczują żyjącego człowieka, to zostawiają wszystko i wyruszają na żer. Nie da się z nimi dogadać. Nie ma co błagać ich o litość. To bezlitosne maszyny do zabijania, zbyt głupie do odczuwania czegokolwiek oprócz głodu ludzkiego mięsa.
Krótko po nastąpieniu Błysku wszystkie, jeszcze w miarę świeże, zwłoki na świecie reanimowały. Od tego momentu plaga zaczynała się rozchodzić w zastraszającym tempie. Pamiętam jak pojawiła się w Puławach.
Ech...patrzenie w przeszłość staje się coraz trudniejsze. Chyba zostawię na razie to pisanie i skupię się na tym co tu i teraz. Przejdę się do radiostacji, założę słuchawki i zacznę się łudzić, że w końcu kogoś usłyszę. W porządku, jestem idiotą.


Jezd pó siodmej . Ciągle sa. wypiłeem pol lytra. Pierdole to wszzsystko. Smierdzą ryje. Syf. Wyja i jęłczą. Boje się wyjsc i siee zabić. Jezdem sam zupełnie saaam. Ciekawe jak tam Kaassia ! stem sam w duuuuuupie. i na chuj jas tio pisze ?



Puławy 24 września 2024 rok.
10:43

Wstaję rano, wyjmuję zatyczki i co pierwsze słyszę? To pieprzone zawodzenie! Wycie i jęki!
Yyyyyyyyy uuuuuuuuuuu kurwa! Powinienem coś z tym zrobić. W zasadzie to nie będę się pieprzył tylko zrobię teraz...

O Boże. Poszedłem do składziku, wziąłem dwa koktajle Mołotowa i wyszedłem na balkon...zamarłem w pół kroku. Cała wąska uliczka pod moim blokiem jest zapełniona żywym ścierwem. Stoją jeden przy drugim i się gapią. Jak tylko mnie zauważyły, to od razu się ożywiły. Zaczął się balet kurwa. Zabawne, że jeden z zombich to mój znajomy z widzenia żul. Po śmierci ma taki sam tępy wyraz mordy co za życia.
Wyrwałem się z odrętwienia i podpaliłem szmatę. Rzuciłem koktajlem w tłum skurwysynów. Zaczęły się palić, ale nie wywarło to na nich żadnego wrażenia. Ruszały się tak jak poprzednio. Jak jeden wielki, falujący organizm. Podpalone trupy przenosiły ogień na swoich kumpli. Patrzyłem jak zdychają. Widziałem jak tłuszcz skapywał im po twarzach.
Nawet gdy nie miały już skóry, nawet jeśli zostawały same czaszki...wpatrywały się we mnie.

Rzuciłem drugi koktajl i wróciłem. Wielu spłonie, ale to nic nie znaczy. Narobiłem tyle hałasu i dymu, że z pewnością zejdzie się teraz o wiele więcej. Wiem, że zachowałem się nieodpowiedzialnie. Poprawka, zachowałem się jak debil. Muszę coś zrobić. One nie przestaną. Wariuję już od tego. Choćbym zużył cały zapas, to nigdy nie pozbędę się wszystkich. Co robić? Dopóki umarlaki będą w wyczuwać moją obecność tutaj, to nigdy nie odpuszczą. Siedzenie cicho chyba nie pomaga, z resztą bezczynność nigdy nie była moją mocną stroną. Mówili kiedyś, że skurwysyny mają coś na kształt szóstego zmysłu. WYCZUWAJĄ, że tu jestem. Uciekać? Gdzie? Jedna opcja gorsza od drugiej.
Muszę to przemyśleć. Na spokojnie, z zimnym umysłem. Obiecuję, że gdy wpadnę na jakiś pomysł to napiszę. Musi istnieć jakieś wyjście z tej sytuacji.


Mam! Wyjdę na zewnątrz i poproszę żeby sobie poszły. Hmm może nie? Dzięki zatyczkom nie słyszę jęków, ale czuję ich smród. To nie do wytrzymania. Straciłem apetyt. Nie zjem tego obrzydliwego tuńczyka w oleju. Rzygam już od tego!
Jest ich coraz więcej. Niedługo setki zmienią się w tysiące. A co jeśli w końcu będzie milion? To jasne, że nie zdołam zamaskować swojej obecności. Pozostała jedna rzecz: muszę dać do zrozumienia tym skurwysynom ( w jasny i klarowny sposób) że już mnie tu nie ma. Jak tego dokonać? Nic prostszego! Sprawić by zaczęły mnie gonić, a później ich zgubić. Rozproszyć ich, znaleźć im inny obiekt zainteresowania.
Teraz muszę ci się do czegoś przyznać mój kochany pamiętniczku. Siedząc sam wśród smrodu rozkładających się zwłok zacząłem zadawać sobie pytanie: po jaką cholerę ja to robię? Nawet jeśli uda mi się zgubić tę watahę, po jakimś czasie znowu skończą mi się zapasy. Sklepik za rogiem ma dosyć ograniczoną liczbę produktów, więc będę musiał wychodzić coraz dalej do supermarketów. Prędzej czy później sytuacja się powtórzy. No właśnie. Jedyne co mnie tu jeszcze trzyma to nadzieja. Nadzieja, że w końcu usłyszę coś w tej cholernej radiostacji. Odsiecz, ratunek, sygnał, cokolwiek. Nie mogę być ostatnim żyjącym na Ziemi. To po prostu wykluczone. Z logicznego punktu widzenia, tak. Z pewnością wielu jest jeszcze takich, którzy pozamieniali swoje domy w fortece. Kto wie, może już wymyślono jakiś ogólnoświatowy plan. Dajcie mi tylko znać a ruszam do akcji!
Póki co to JA muszę planować. Jak pozbyć się tych umarlaków? Nie wiem. Jeszcze.
Posiedzę chwilę na radiostacji i zacznę intensywnie myśleć. Dosyć historyjek na dobranoc i wykładów historii. Rzucam to pisanie i biorę się za przetrwanie!



Puławy 25 września 2024 rok.
21:03

Nic dzisiaj nie napisałem. Nie ma czasu! Studiuję mapę Puław i obmyślam trasę mojej ucieczki. Muszę stworzyć plan B C D E i F. Tak wiele rzeczy może pójść nie tak. Nasłuch radiowy: cisza. A jeśli chodzi o to czy nadal jestem otoczony przez żywe trupy to: tak, jestem.

Puławy 26 września 2024
08:02
Dachy! Jak ja mogłem wcześniej o tym nie pomyśleć? To co zawsze przeklinałem – fakt, że mieszkam w ciasnym jak klatka blokowisku - okazało się największym błogosławieństwem. Spory odcinek drogi mogę przebiec po dachach. Zacznę wabić skurwysynów wrzaskami. W najgorszym wypadku wezmę ze sobą pistolet na flary. Jak ja się cieszę, że mam ze sobą tę wyrzutnię harpunów. Pozostaje jeszcze wymyślić przynętę. Coś co na dłuższy czas zainteresuje umarlaków. Hmm...pamiętam, że kiedyś łowcy mieli zwierzęta w klatkach. Koty albo psy. Tym razem to jednak nie wypali, bo po pierwsze - nie mam żadnego na podorędziu, a po drugie - zombie będą o wiele bardziej zainteresowane mną.
Trzeba będzie jeszcze ich zgubić. Nie wszystko naraz! Zajmę się najpierw przynętą. Dobra, jak coś wymyślę to napiszę.

Nic. Było parę pomysłów, ale wszystkie do kitu. Niepokoję się, że zombie są coraz głośniejsze. Co jeśli znajdą jakiś sposób by wejść? Może nieświadomie zmienią się w taką kupę mięsa, że dosięgną drugiego piętra? Muszę działać. Najlepiej by było jakbym do jutra miał już cały plan.

Ech, boli mnie głowa od tego myślenia. Muszę się odprężyć. Zrelaksować choć w minimalnym stopniu. Za wszelką cenę. W porządku. Mała lekcja historii:
A właśnie! Przeglądałem kartki tego pamiętnika i znalazłem wpis którego w ogóle nie pamiętam! Tamtego wieczoru kiedy się upiłem musiałem coś skrobnąć. Co za głupoty!
Na początku, gdy zaczęła się ta cała epidemia, czy cokolwiek, świat ogarnął chaos. Wiadomo- panika, masowe samobójstwa, a nawet religijny szał. Trwało to z rok i przez ten czas zginęło najwięcej ludzi. Z początku nie było wiadomo jak walczyć ze skurwysynami. Rząd wprowadzał kwarantanny i kordony wojskowe. Oczywiście, jedyne w czym są najlepsi, to strzelanie do cywilów i proszenie o dokumenty. W końcu jednak udało im się połapać w sytuacji. Ktoś na górze obejrzał Noc Żywych Trupów i wpadł na pomysł by strzelać im w głowy. Wprowadzono zakaz pogrzebów. Wszystkie zwłoki palono. Niedługo po tym ogłoszono również, że wszyscy, którzy zostali ,,skażeni’’ przez umarlaków muszą być natychmiast eliminowani. Jasne! Wytłumaczcie matce, że musi zabić jej pogryzionego przez zombie syna. Namówcie normalnego człowieka do samobójstwa. Ludzki instynkt przetrwania przeczy wszelkiej logice. Ludzie zawsze kurczowo się trzymają choćby najmarniejszego skrawka życia, który im został.
Dopiero w 2015 nastąpił przełom. Wydawało się, że fala żywych trupów została powstrzymana. Poniesiono ogromne straty. Wiele miast zostało zburzonych. Międzynarodowa koalicja WFoZ ( World Free of Zombies ) nadzorowała ostatnie czystki. Postały specjalne naręczne detektory, pozwalające wykrywać zarażonych. Wydawało się, że świat wraca do normy. Błąd!
Skurwysyny przetrwały i nie mówię tu tylko o samotnych trupach błąkających się po dnach oceanu. Prawda, od czasu do czasu któryś znajdował drogę na ląd, ale był o wiele poważniejszy problem. Ludzie są nieznośnie sentymentalni. Nie raz się słyszało o trzymanych w piwnicach zombie. O matkach, synach i dziadkach oszczędzonych przez kochającą rodzinę. Ludzie nie byli również chętni by bezcześcić zwłoki swoich bliskich.
Świat zmienił się w piekło i wszyscy to czuli. Inwazja nigdy na dobre się nie skończyła.
Ech...nie powiedziałem jeszcze o najgorszym. Nawet w piekle znajdą się pojeby uważające, że tak powinno być. Zgadza się, niektórzy zupełnie zwariowali. Powstały sekty, zrzeszające czcicieli żywych trupów. Ci ,,ludzie’’ specjalnie dawali się gryźć by zmieniać się w ,,anioły śmierci’’. Głosili, że plaga, która nawiedziła nasz świat jest sprawiedliwą karą boską i jeśli chcemy ocalić nasze dusze powinniśmy się im poddać.
Jak już wspomniałem w 2015 sytuacja została względnie opanowana. Od czasu do czasu powstawały gdzieś ogniska choroby, ale rząd zdawał się kontrolować sytuacje. Ludzie przyzwyczajali się powoli do nowych warunków.
W 2017 świat obiegła sensacyjna wiadomość. Pierwsze zombie, jeszcze z 2012 zaczęły się rozpadać. Proces gnilny żywych trupów nie został wstrzymany a jedynie spowolniony! Czy to oznaczało koniec problemów? Niestety nie. Chociaż stare zdychały to wciąż powstawały gdzieś nowe.
Rozpoczęła się wielka migracja z miast. Wiadomo, tam choroba najłatwiej się rozprzestrzeniała. Nie chce mi się już pisać o tych gównie więc skoczę trochę dalej.
2020- Wielka fala umarlaków. Nie wiem skąd i jak. Pewnie kwarantanna została gdzieś przełamana. Liczy się jedno - hordy skurwysynów. Zaczęły powstawać w biednych krajach. Tam gdzie rząd nie mógł kontrolować odpowiedniego ,,pochówka’’ zmarłych. W sąsiednich krajach zaczęła wybuchać panika. A wiadomo jak to przy panice - ludzie zapominają o obowiązkach. Powstawało więc coraz więcej zombie. Było wtedy naprawdę ciężko. Znowu była masa ofiar i spalone kilometry ziemi. Dopiero w 2023 udało się znów wprowadzić pozorny spokój. Przez rok sprawy wyglądały całkiem nieźle. No ale wtedy nadszedł 2024 i wszystko się posrało. Nie wiem jak - spisek czy znowu jakieś pieprzone czary. Skurwysyny wyrosły jak spod ziemi. Dodatkowo pojawili się Biegacze. Chodziły również inne pogłoski o znacznie gorszych przypadkach, ale to już na pewno plotki. Prawdziwa walka zaczęła się w połowie sierpnia, kiedy
Ależ zapędziłem się z tym kronikarskim gównem. Dość!

No dobra, mam już plan. Jeśli ktoś tu się spodziewa jakiegoś genialnego pomysłu, to bardzo się zawiedzie. Naprawdę nie wiem czy to zadziała, ale nie mam nic lepszego. Stworzyłem prowizoryczną przynętę. Manekin wielkości człowieka, wypchany różnymi śmieciami. Nałożyłem na niego moje ubrania i splamiłem własną krwią ( czując się przy tym jak debil ). Wystają z niego dwa głośniczki podłączone do odtwarzacza mp3. Nagrałem swój głos i, w razie potrzeby, ,,Maciek’’ może się całkiem przekonywająco drzeć. Przypomniał mi się również motyw z jednego filmu jak kolesia gonił jakiś kosmita i ten się wysmarował błotem. Dobry sposób na zamaskowanie swojego zapachu. A skąd wziąć błoto? Syfu u mnie pod dostatkiem. Jak będzie trzeba to zabiorę roślinkom.
Do rzeczy! Wyjdę na dach i przebiegnę szybko na koniec podłużnego ciągu bloków. Otworzę właz i zejdę po klatce schodowej na dół. Przez cały ten czas będę zachowywał się cicho, by nie przyciągnąć uwagi hordy bawiącej pod moim domem. Kolejny punkt planu: podejdę pod najmniejszy, czteropiętrowy, biały blok i wystrzelę harpun do góry. Kotwiczka zahaczy o rynnę albo o gzyms i wejdę na dach. Nie będę marnował czasu na podziwianie widoków. Wystawię Maćka i nastawię głośniki na cały regulator. Dla pewności wystrzelę jeszcze flarę. Tutaj będzie trzeba się śpieszyć. Wymienię kotwiczkę na metalową strzałę i wyceluję w drzewo po drugiej stronie ulicy. Wyjmę linkę z wyrzutni i zawiążę jej drugi koniec gdzieś na dachu. Następnie zdejmę pasek i przerzucę go przez napiętą, zmierzającą ku dołowi linę i zjadę na sam dół. Tuż obok drzewa jest studzienka kanalizacyjna, więc czym prędzej zejdę do podziemia. Tam posiedzę pewnie chwilę i udam się w drogę powrotną. Wyjdę tuż obok drzwi do mojej klatki. Rozejrzę się szybko i jeśli będzie czysto, to wejdę po zrzuconej wcześniej linie z prześcieradeł na balkon. W domu będzie na mnie czekać cycata blondyneczka pod puchatą kołderką i będę z nią żył długo, produktywnie i szczęśliwie. Brzmi pięknie co? No, mam nadzieję, że wszystko się uda. Akcja ,,czyste podwórko’’ rozpocznie się jutro o godzinie 6:00 Budzik nastawiony, wszystko gotowe. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję popisać coś w tym pamiętniku...


Puławy 27 września 2024
06:09

Kurwa, boję się. Nic nie spałem. Czuję się strasznie dziwnie. Jakbym miał tremę przed ważnym występem.
Mam na sobie cały ekwipunek: Maciek na plecach, wyrzutnia harpunów, karabinek i maczeta. Nie chcę się przeciążać.
Tyle rzeczy może pójść nie tak. Ech...im więcej o tym piszę tym bardziej się boję. Lepiej jeśli już pójdę. Do zobaczenia...




Puławy 27 września 2024
Już ciemno.

Jeżeli coś może pójść źle, to na pewno tak będzie. Jestem tego żywym przykładem! Nie będę zaczynał od początku z przedstawianiem się i tak dalej. Mam nadzieję, że dodam kiedyś tę kartkę do reszty pamiętnika, bezpiecznie spoczywającego w moim domu. Co się stało? Dobre pytanie.
Z początku wszystko szło zgodnie z planem. Wyszedłem na dach i cichutko przeszedłem na północ do włazu prowadzącego do ostatniej klatki. Zszedłem na dół i otworzyłem drzwi. Na razie czysto. Skurwysyny wciąż były pod moim domem. Podbiegłem pod biały blok, wycelowałem harpun i wystrzeliłem. Zaczepiło się o gzyms. Mocno, na mur. Uchwyciłem wyrzutnię w dłonie i zacząłem zmniejszać dystans między kotwiczką. Wspinałem się już po pionowym murze czując, że dobrze jest. Gówno, a nie dobrze!
Nagle rozległ się huk i szyba w jednym z okien rozleciała się na kawałki. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem szarą, zgniłą dłoń wyłaniającą się z powstałej dziury. Nim zdążyła mnie dotknąć, odciąłem ją maczetą. Z wnętrza mieszkania dobiegł jęk i po chwili pojawił się właściciel utraconej kończyny. Wychylił się przez okno. Za życia był to facet w średnim wieku z gładko ogoloną twarzą. Teraz- nadgniły umarlak bez nosa. Z lewego oczodołu wystawało mu wyschnięte oko dyndające na czerwonej nitce. Nie doceniłem jego szybkości. Wystawił drugą łapę i machnął. Szpony rozdarły mi spodnie na udzie. Spojrzałem z przerażeniem na dziurę w materiale. Skurwysyn zajęczał i złapał mnie za dłoń z maczetą. Szamotaliśmy się chwilę, jego szczęki były tuż przy mojej twarzy. Nie miałem wyboru. Puściłem linę i spadłem. Całe szczęście, że wciąż trzymałem maczetę.
Gruchnąłem o glebę i zamroczyło mnie.
Gdy otworzyłem oczy ujrzałem świat do góry nogami. Na górze była ziemia, a na niej...horda żywych trupów nieubłaganie się do mnie zbliżająca. Wstałem i wychwyciłem kolejny szczegół. Ze zwartego muru ożywionego ścierwa wyrwało się parę sylwetek i zaczęło biec w moim kierunku. Chryste, jacy oni byli szybcy. Wpadłem w panikę i zupełnie zapomniałem o planie. Z resztą i tak nie mogłem już nic zrobić, bo wyrzutnia wysiała o wiele za wysoko. Jeden z Biegaczy był nagą, alabastrowo-białą kobietą. Burza rudych włosów zasłaniała jej twarz. Poruszała się z demoniczna szybkością. Rzuciłem się do ucieczki. Słyszałem jej wściekły ryk tuż za sobą. Odwróciłem się w biegu i wystrzeliłem. Trafiłem dopiero za trzecią serią.
Nie zwalniając wyznaczyłem sobie cel- studzienka kanalizacyjna! Jeśli uda mi się zamknąć za sobą właz, to będę bezpieczny. Umarlaki są za głupie, by podnieść pokrywę.
Poczułem przypływ nadziei i radość wypełniła moje serce. Nie traciłem jednak obrazu rzeczywistości. Wciąż miałem Biegaczy na ogonie. Jeszcze raz się odwróciłem i strzeliłem w nadgniłego nastolatka w kaszkietówce. Pięknie się zwinął.
Dobrze, że mam w domu bieżnię. Ćwiczyłem każdego dnia i nie tak łatwo mnie dogonić.
Dobiegłem do studzienki, otworzyłem pokrywę, wpakowałem się do środka i szybko zamknąłem za sobą przejście. W samą porę! Po paru sekundach usłyszałem bezsilne tłuczenie skurwysynów.
Radość szybko minęła, gdy zdałem sobie sprawę, że otaczają mnie całkowite ciemności. Machinalnie sięgnąłem po latarkę i nacisnąłem włącznik. Kolisty strumień światła ukazał moim oczom podziemny świat wąskich tuneli poprzecinanych rzekami śmierdzących ścieków. Wyglądało czysto. Wiem, że to stwierdzenie trochę nie pasuje do miejsca, gdzie gówno pływa strumieniami, ale liczy się to, że nie było widać żadnych umarlaków. Nie traciłem jednak czujności. Wyjąłem kompas i skierowałem się na północ. Chciałem jak najbardziej oddalić się od mieszkania by horda całkowicie dała sobie spokój. Przypomniałem sobie o pewnym - zbędnym już - balaście i odrzuciłem go. Biedny Maciek zatonął w puławskich kanałach.
Tak jak przewidywałem, po krótkiej wędrówce wydarzyło się coś z goła nieprzewidzianego. Tuż przede mną poderwał się z wody zombie w pomarańczowej kurtce pracownika kanalizacji. Zareagowałem instynktownie i uciąłem mu łeb maczetą. Wkopałem wciąż kłapiącą głowę do rzeki.
Poczułem, że mnie mdli, usiadłem i schowałem twarz w dłoniach. Nie mogłem dłużej udawać, że to się nie wydarzyło. Z nieskrywanym przerażeniem spojrzałem na rozerwany materiał spodni na udzie.
Nie wiem jak to możliwe- szczęśliwy traf czy cud Boży. Nie miałem żadnej rany. Uniknąłem potwornej śmierci o dosłownie pół milimetra! Poczułem coś, co poeta zapewne by nazwał ,,zanurkowaniem, w krystalicznie czysty strumień życia’’. Ja jednak nie jestem poetą, więc powiem po prostu, że zajebiście się cieszyłem.
Wstałem i ruszyłem w dalszą drogę. Nie można powiedzieć, że byłem w dobrym humorze, bo wciąż znajdowałem się w otoczeniu żywcem wyjętym z horroru. Znów jednak byłem w lepszym położeniu niż parę sekund wcześniej.
Dotarłem do skrzyżowania i rozejrzałem się. Na wprost długi, pusty tunel, na lewo krótszy, kończący się zakrętem. Na prawo...strumień światła oświetlił szarą twarz wykrzywioną we wściekłym grymasie. Umarlak wrzasnął przeraźliwie i rzucił się na mnie. Zawahałem się. Ułamek sekundy, ale zawsze. Chciałem użyć meczety, ale w końcu zdecydowałem się na karabinek. Włożyłem mu lufę w tę rozdziawioną mordę i odpaliłem. Skurwysyn zachwiał się i upadł. Machnął przy tym łapą i, już zupełnie niechcący, rozbił mi latarkę. W jednej chwili znalazłem się sam w nieprzeniknionym mroku. To stało się tak szybko, że aż straciłem równowagę. Na szczęście nie wpadłem w rzekę gówna tylko oparłem się o ścianę. Zakręciło mi się w głowie i już całkowicie straciłem orientację. Usiadłem i zacząłem bezczynnie nasłuchiwać.
To nadchodziło falami. Najpierw strach i wizje a później przemożna chęć paniki. Prymitywny, pierwotny lęk, który niszczy wszystkie bezpieczniki w mózgu, zabiera całą godność, czy zdolność logicznego myślenia.
Miałem wrażenie, że wyszedłem z ciała i oglądam scenę koszmarnej śmierci samotnego człowieka. Człowieka powoli jedzonego przez żywe trupy. Leżącego w totalnej ciemności. Opuszczonego.
Groza wypełniła mój umysł, miałem wrażenie, że spadam w olbrzymią przepaść. Skóra zaczęła wyczuwać drobinki powietrza. Każdy najmniejszy bodziec odbierałem jako ICH obecność. Tego nie da się opisać. Kiedy nie ma różnicy między otwartymi a zamkniętymi oczyma, człowiek zaczyna wariować. Pamiętam, że dostałem dreszczy.
Wtedy właśnie coś usłyszałem. Nie byłem pewien czy to rzeczywistość, czy kolejna wizja. Ciche, klapiące kroki bosych stóp. W pierwszej chwili sadziłem, że to zombie, ale coś się nie zgadzało. Stworzenie nie szurało stopami. Sądząc po odgłosach, zataczało się. Z pewnością - te odgłosy były zbyt chaotyczne jak na żywego trupa.
Zbliżało się. Słyszałem to i czułem. Dlaczego nie sięgnąłem po karabinek? Nie potrafię tego zrozumieć, gdy siedzę w bezpiecznym ( przynajmniej pozornie ) miejscu. Łudziłem się, że to coś mnie minie. Nie czułem już dłoni, tak mocno zaciskałem ją na trzonku maczety. Na chwilę odgłosy ustały. Zacząłem sobie wmawiać, że nic nie słyszałem. To tylko odgłosy rur, nic takiego.
Wpadłem na pomysł, by zacząć iść na czworaka w stronę, z której przyszedłem, ale po pierwsze straciłem wyczucie kierunku, a po drugie wyobraźnia podpowiadała mi, że stwór wciąż tam gdzieś jest i czeka na mój ruch.
Nagle strumień dźwięków zatrzymał moje serce na dobre trzy sekundy. Coś usiadło obok mnie! Usłyszałem wyraźnie strzelanie stawów i ciche sapnięcie. Wstrzymałem oddech w niemym przerażeniu. Wciąż otaczały mnie ciemności, ale przez płaszcz wyobraźni widziałem tajemniczego przybysza. Przebrał kształt moich najgorszych koszmarów. Jego obecność była niezaprzeczalnym faktem, ale mój umysł wciąż bronił się przed rzeczywistością. Pomysł, by zaatakować stwora był jak malutka iskierka. Rozbłysnął nieśmiało w moim umyśle i zgasł przykryty otumaniającą masą strachu. Mogłem tylko siedzieć i czekać.
Następne wydarzenie przepełniło mnie taką zgrozą, że ledwo je pamiętam. Stwór chwycił moją rękę. Nie było w tym dotyku zdecydowanej przemocy. Poczułem, że tuż pod nadgarstkiem zaciska się obręcz miękkich, wilgotnych palców.
Skamieniałem. Uciekłem w najgłębsze zakamarki świadomości, stałem się biernym obserwatorem. Wydaje mi się, że siedzieliśmy tak dłużą chwilę. Czułem na całym ciele ostre jak brzytwa zęby, ale nic takiego się nie wydarzyło. Po prostu mnie trzymał! Mój wyczulony słuch wyłapał przyprawiające o obłęd odgłosy. Coś jakby mlaskanie czy sapanie. Brzmiało to jakby przybysz chciał coś powiedzieć, ale miał problemy z wysłowieniem.
Poczułem na policzku jego gorący oddech. Pamiętam, że śmierdział zgnilizną i skrzepłą krwią. Usłyszałem mlaśnięcie tuż przy uchu:
.......................................p....................................ppp...........................uuuu.....................hhaaaaaaassssss
Gulgoczący dźwięk, jakby chciał odchrząknąć.
Wtedy właśnie coś we mnie pękło. Instynkt samozachowawczy uderzył tak potężnym impulsem, że udało mu się skruszyć ogarniające mnie przerażenie. Wstałem na równe nogi, ale stwór wciąż mnie trzymał. Chyba rozgniewało go moje nagłe poruszenie, bo zaczął ogłuszająco piszczeć. Nie było w tym dźwięku nic naturalnego. Zniszczył ostatnie szczątki moich nerwów. Wpadłem w szał i zacząłem uderzać na ślepo maczetą. Ostrze zagłębiło się w coś miękkiego i pisk zmienił się w skowyt i wycie. Potwór w końcu mnie puścił, a ja pognałem na oślep. Trzymałem ręce przed sobą jak ślepiec - by nie uderzyć w ścianę. Dużo mi to nie pomogło, bo już po paru krokach wpadłem do wody. Natychmiast z niej wyszedłem. Z pewnością była skażona krwią umarlaków. Na szczęście trucizna nie wleciała mi do ust. Otrząsnąłem się i wtedy usłyszałem za sobą mlaśnięcie. Tuż za moimi plecami.
Nie wiem jak długo biegłem. Może godzinę a może dziesięć minut. Czas przestał istnieć. Uciekałem od najmniejszego źródła jakiegokolwiek dźwięku. W końcu uderzyłem w coś twardego i straciłem przytomność...

Otworzyłem oczy, ale dopiero po dłuższej chwili zdałem sobie, że odzyskałem świadomość. Usiadłem i wyciągnąłem rękę przed siebie. Złapałem cienki podłużny przedmiot.
Jakaś rurka?
Mózg powoli budził się z letargu. Przypomniałem sobie ostatnie wydarzenia i natychmiast się rozbudziłem.
Szczebel drabiny!
Wspiąłem się na górę i odsunąłem pokrywę. Światło boleśnie wbiło mi się w źrenice. Wyczołgałem się na zewnątrz i rozejrzałem. Z każdej strony otaczały mnie porzucone samochody.
Byłem na Lubelskiej- głównej ulicy Puław. Zszedłem ze swojego osiedla- Niwy by znaleźć się całe 700 metrów od domu.
Napisałem, że światło mnie poraziło. I taka była prawda, mimo tego, że zaczynało się już ściemniać. Poczułem nagle przerażające osamotnienie. Czułem się jak pojedynczy pionek na szachownicy potworów. Przeszedłem kawałek i coś huknęło w szybę obok mnie.
W zardzewiałym Fordzie Focusie siedział przypięty pasami zombie. Stara, zasuszona głowa wystająca z ubranego w garnitur ciała. Spojrzałem w puste oczodoły umarlaka i wtedy... chyba zwariowałem.
To co stało się w kanałach rozwaliło mnie. Straciłem resztki opanowania.
Pobiegłem w stronę najbliższego budynku, starając się nie zwracać uwagi na wykrzywione twarze w oknach samochodów.
Zatrzymałem się przy długim budynku tak zwanym ,,tasiemcu’’. Na parterze były kiedyś sklepy, a na piętrze mieszkania. O dziwo, masywne, okratowane drzwi były otwarte. Wszedłem do pomieszczenia i usiadłem pod przeciwległą do wejścia ścianą.
Nie wiem jak długo starałem się przeczekać atak paniki. Trochę minęło.
Gdy wróciły mi zmysły, zdałem sobie sprawę, że znalazłem się w sklepie papierniczym. Kiedyś panował tu całkiem spory ruch, teraz było tu cicho. Do czasu...
Coś metalowego upadło na podłogę i zaczęło się toczyć. Spojrzałem w prawo i zobaczyłem za ladą przymknięte drzwi.
Zerwałem się na nogi i już miałem podejść gdy...
Stare zawiasy skrzypnęły przeraźliwie i przejście otworzyło się. W progu stała mała dziewczynka w poplamionej krwią, białej sukieneczce. Długie, czarne włosy zasłaniały jej twarz. Stała tak, z opuszczoną głową, i kiwała się lekko.
Nie urodziłem się wczoraj. Nie jestem idiotą z horrorów. Nie podszedłem do niej i nie spytałem:
- Hej, nic ci nie jest?
Nie potrząsałem nią, nie nadstawiałem karku by wskoczyła na barana, w ogóle jej nie dotknąłem.
Wyjąłem karabinek i strzeliłem jej w ryj.
Odleciała dobrych parę metrów i gruchnęła o betonową posadzkę. Poczułem się pewniej i zacząłem przeszukiwać budynek. Nie znalazłem już żadnego skurwysyna a zajrzałem do każdego kąta. Na dworze zrobiła się już noc więc postanowiłem, że jutro wrócę do domu.
Starałem się przespać, ale wspomnienia ostatnich paru godzin tak dały mi się we znaki, że zaczynam panikować, gdy zamykam oczy. Znalazłem więc kartkę papieru i długopis i staram się wszystko opisać. Pomyślałem, że jeśli przeleję tu swoje koszmary, to poczuję się lepiej. Niestety, nie pomogło. Wciąż nie mogę spać i wątpię czy uda mi się to bez morfiny, trawki czy innego gówna. Pomyślałem sobi
Słyszałem coś! Idę to sprawdzić.

Puławy 28 września 2024 roku.
07:08

Widzę, że skończyłem w dramatycznym momencie. Nic się nie stało, to był tylko szczur. Na zapleczu znalazłem cudem ocalałe fajki. Smakowały wyśmienicie. Napis: ,,palenie zabija’’ poprawił mi humor. W świecie w którym umarli powstają z grobów rak przestaje być problemem. Już jasno, więc zaraz będę iść. Widzę przez okratowane okno moje osiedle. Nigdy nie mogłem ustalić jakie wrażenie wywiera na mnie Niwa. Z jednej strony to typowe blokowisko na wzniesieniu, tak bardzo zagęszczone, że okna zdają się zlewać w oczy jakiejś olbrzymiej, karykaturalnej bestii. Jest jednak coś uspokajającego w tym widoku. Biała barwa budynków daje nadzieje, że ten betonowy olbrzym nie ma złych zamiarów. Taki mini Babilon, czy wieża Babel. Postmodernistyczne Minas Tirith.
Pisząc te pierdoły staram się zamaskować mój prawdziwy humor. Jeżeli ktoś kiedyś przeczyta te strony, to mam nadzieję, że nie będzie to opóźniony w rozwoju mongoloid i domyśli się, co teraz czuję. Chyba już wystarczająco napisałem o strachu i grozie. Idę!

Dom, słodki dom! Udało się. Wszystko gra, okolica jest czysta. Byłem czujny jak ryś i jestem pewien, że nie przywlokłem za sobą żadnego śmierdziela. Dobrze jest wrócić na stare śmieci. Teraz będę ostrożny jak nigdy. Wciąż mam przed oczami ostatnie wydarzenia. Nie! Nie chce o tym myśleć. To był tylko sen. Zaczynam urlop!

Puławy 16 października 2024 roku.
09:10
Udało mi się przewegetować ponad pół miesiąca. Popadłem w marazm, nie chciało mi się pisać. W radiostacji cisza. Właśnie skończyły mi się zapasy żywności! Starałem się racjonować, ale dzisiaj zjadłem ostatnie resztki. Teoretycznie mogę pójść do sklepu za rogiem, ale chcę zbudować dodatkowe umocnienia na balkonie. Po ostatniej przygodzie przestałem się tu czuć bezpiecznie. Pójdę trochę dalej, na wschód. Najbliższy super market- Carrefur jest zaraz przy Niwie, ale ja muszę udać się dalej- do Kauflandu.
Przygotowałem się już do wyprawy. Tym razem wezmę dziennik ze sobą, nigdy nic nie wiadomo.
Ostatnio czuję się wyprany z emocji. Chyba nawet przestałem się bać. Dobrze, trudno jest cieszyć się uczuciami, gdy jest się w mieście opanowanym przez żywe trupy.
Czasami miewam omamy słuchowe. Wydaje mi się jakby ktoś śpiewał tuż za ścianą. To tylko wytwór znużonego umysłu i zszarganych nerwów. Wciąż mam problemy ze snem. Szepty w ciemności...
Wyruszam...


O Boże jedyny, co to było? Czy nigdzie nie jestem już bezpieczny? Przecież ten stwór bez problemu może wejść do mojego domu. Co robić? A jeśli szedł za mną? No nic, poświęcę tę chwilę, by opisać ostatnie wydarzenia.
Zszedłem po linie i skierowałem się w stronę marketów. Minąłem białe wieżowce bez problemów. No, może z jednym wyjątkiem. Przechodziłem właśnie obok ostatnich okien, gdy w jednym z nich zobaczyłem zgniłą twarz kobiety z kręconymi, czarnymi włosami. Jej facjata bardziej przypominała czaszkę naciągniętą szarym, złuszczonym pergaminem. Zauważyłem, że trzymała przy piersi mały tobołek. Nie zdążyłem się przyjrzeć co w nim było. ,,Mamuśka’’ rozbiła głową szybę i narobiła strasznego huku. Musiałem uciekać. Na szczęście w pobliżu nie było żadnego Biegacza.
Ominąłem główną ulicę i przeszedłem ciasną alejką otoczoną po obu stronach drzewami. Czułem się trochę nieswojo, ale na szczęście nic na mnie nie wyskoczyło.
Przedarłem się przez zarośla i wyszedłem na wielki parking przed Kauflandem. Tuż obok wejścia jest budka z wózkami. Przeszedłem parę kroków i usłyszałem jakiś hałas dochodzący z tamtej strony. Wyjąłem karabinek i wycelowałem. W samą porę bo po drugiej stronie placu pojawiło się trzech Biegaczy. Jeden z nich był łysym pracownikiem sklepu w służbowym ubraniu. Drugi cały na moro ( wojskowy?). Trzecim z biegaczy była jakaś kobieta z jedną ręką.
Dzielił mnie od nich cały plac, ale i tak miałem problemy z wycelowaniem. Chyba wyszedłem z wprawy. Łysy skurwysyn był już niemal przy mnie, gdy wpakowałem mu kulkę w łeb. Jucha chlupnęła na beton i trup upadł na plecy.
Wziąłem głęboki wdech i wszedłem do sklepu. Drzwi wejściowe były wywarzone. No tak, gdy zaczyna się epidemia, to supermarkety są jednym z najczęściej wybieranych miejsc na kryjówkę. I tam dochodzi do największych rzezi...
Główny korytarz był wysmarowany krwią. Czerwone smugi przywodziły na myśl straszne wizje. Otrząsnąłem się i odwróciłem wzrok.
Część żywności popsuła się, więc w całym sklepie śmierdziało zgnilizną. Wyczuwałem jednak jeszcze jeden zapach - dobrze mi już znany - odór śmierci.
Szybko zapakowałem konserwy i inny świeży jeszcze prowiant. Skierowałem się w stronę działu z narzędziami. Niestety, nie znalazłem wszystkiego, co było mi potrzebne. Szlifierka kątowa była tylko jedną z tych rzeczy. Nie chciałem długo zostawiać w sklepie, więc podjąłem decyzję. Na północny wschód od sklepu, wśród żółtych wieżowców stojących naprzeciwko Niwy, znajdował się specjalistyczny sklep. Założyłem ciężki już plecak i ruszyłem w drogę.
Poczułem się dużo lepiej, gdy wyszedłem na świeże powietrze. W Kauflandzie nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś mnie obserwuje.
Postanowiłem, że wrócę drogą którą przyszedłem. Mogłem wybrać szybszą trasę, ale z pewnością nie byłoby to bezpieczniejsze. Jak piszą w poradnikach: zawsze lepiej nadłożyć drogi i przejść sprawdzoną ścieżką, niż ryzykować spotkanie z watahą umarlaków. Zastosowałem się do tej rady.
Wyszedłem obok Carrefura i skręciłem w lewo. Musiałem przeciąć Lubelską, a to oznaczało lawirowanie między porzuconymi samochodami. Tym razem jednak nie zauważyłem żadnego uwięzionego skurwysyna. Byłem już przy żółtych wieżowcach, gdy zobaczyłem coś dziwnego. Tuż za zakrętem, nad ziemią unosiło się coś jakby czarna chmura. Mój cel był tuż przed zakrętem, ale nie mogłem powstrzymać ciekawości, to w końcu tylko parę kroków. Teraz żałuję, że posłuchałem tego głupiego uczucia. Przeszedłem to parę metrów i o mało nie zwymiotowałem. Pod posterunkiem policji, na czerwonym od krwi parkingu, leżały całe stosy wyczyszczonych do naga szkieletów pośród, nie do końca jeszcze objedzonych, zwłok. Niektóre się jeszcze ruszały. Widziałem drgający konwulsyjnie kadłub jakiegoś nieszczęśnika. Głowa z wyszarpanym policzkiem poruszyła się i zaczęła kłapać zębami w moją stronę.
Czarna chmura, którą wcześniej widziałem okazała się być chmarą much. Wiedziałem co tu się wydarzyło i to wywołało we mnie jeszcze większą zgrozę.
Gdy epidemia okazała się być nie do powstrzymania ludzie w panice zwrócili się do tych, którzy bronili ich bezpieczeństwa w czasach pokoju. Niemal widziałem te tłumy rozszalałych ludzi dobijających się do drzwi posterunku. Taki hałas musiał zwabić całą armię zombie...
Poczułem niepokojące pulsowanie w głowie. Zawróciłem i udałem się do sklepu nie patrząc w tył.
Musiałem dokonać włamania, ale jestem pewien, że nikt nie będzie miał mi tego za złe. Na szczęście znalazłem cały sprzęt. Byłem gotów do dalszej drogi mimo dziwnych szumów w uszach. Pewnie znowu szajba...
Wyszedłem na zewnątrz, przeszedłem parę kroków i usłyszałem coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Wysoki, przerażający pisk, który nie mógł wydobyć się z ludzkiego gardła. Odwróciłem się i zobaczyłem: maleńką, czarną kropkę na szczycie ostatniego wieżowca. Moje nogi wrosły w podłoże, gdy to coś wzbiło się wysoko w powietrze i przeskoczyło na następny budynek. Stwór przeszedł po pionowej ścianie w dół i wydał z siebie kolejny pisk. Złapałem się za głowę, bo poczułem, jakby bębenki miały mi pęknąć.
Ból mnie otrzeźwił, rzuciłem się do ucieczki.
Słyszałem jak skacze i przybliża się do mnie. Gdy dobiegłem do Lubelskiej nie powstrzymałem się i zerknąłem przez ramię. Potwór był tylko parę metrów ode mnie, na najbliższej ścianie.
Wyglądał jak szkielet na którym została ostatnia warstwa czarnego mięsa. W niektórych miejscach kość była doskonale widoczna- głównie na nogach i ramionach.
Wiedziałem, że nie dam rady przed nim uciec, widziałem, że gotował się już do ostatniego, morderczego skoku. W ciągu ułamku sekundy instynkt samozachowawczy podsunął mi rozwiązanie - zrzuciłem plecak i wczołgałem się pod najbliższy samochód.
Bestia runęła na dach pojazdu i zaczęła skakać. Czułem jak podwozie samochodu zaczyna mnie zgniatać. Wystawiłem dłonie i napiąłem mięśnie.
Znów rozległ się ten piekielny pisk i poczułem, że potwór zeskoczył z dachu. Wyjąłem powoli maczetę, bo wiedziałem co za chwilę nastąpi. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem czarną stopę. Była za daleko, więc czekałem na rękę sięgającą w moją stronę. Zamiast tego stwór pochylił się i miałem okazję zobaczyć jego twarz. Bardziej przypominała czaszkę z tym, że pokrywały ją jeszcze warstwy czerwonego mięsa. Najgorszy był brak warg. Dawało to bestii wątpliwy urok uśmiechniętej kostuchy. Podniosłem wzrok i z niedowierzaniem spojrzałem na wystający i pulsujący lekko mózg. Wyglądało to, jakby ktoś przekroił czaszkę potwora na pół.
Sięgnąłem po karabinek (w wiadomym celu), ale niestety nie zdążyłem. Bestia wyprostowała się i zaczęła ciągnąć samochód. Szło jej to dość powoli, więc zdążyłem złapać się podwozia.
Przeszliśmy tak parę metrów aż w końcu mój przeciwnik zrozumiał, że tak mnie nie dostanie. Znów się pochylił i nasze ( czy raczej moje, bo on nie miał oczu) spojrzenia spotkały się. Zimny dreszcz przeszedł mnie od stóp do głów, wzrok zaszedł mgłą. Stwór podniósł głowę i wtedy właśnie usłyszałem dobrze mi znany głos:
- Choć ze mną synu.
Musi być ze mną naprawdę słabo skoro słyszę takie rzeczy. Bo myśl, że to potwór wypowiedział tę kwestię jest bardziej niż absurdalna, prawda? Stuknąłem lekko głową w beton by oprzytomnieć. Pomogło. Wtedy właśnie stało się to czego od początku się spodziewałem. Bestia wsadziła łapę pod podwozie. Jedyne, jednak co mnie zdziwiło to fakt, że w tym ruchu nie było widać agresji. Zupełnie jakby umarlak chciał mnie uspokoić i podać mi rękę. Rzecz jasna nie udało mu się to. Machnąłem maczetą, ale było za mało miejsca by wyprowadzić potężny cios. Nie udało mi się odciąć mu ręki. Ostrze ześlizgnęło się po kości. Z pewnością jednak przeciwnik poczuł to uderzenie, bo wycofał się. Usłyszałem jeszcze ciche uderzenie w oddali i nastała cisza.
Leżałem tam chyba ze dwadzieścia minut, gdy odważyłem się w końcu poruszyć. Obok było wejście do kanałów, ale pomyślałem, że wolę zginąć niż znowu tam zejść.
Bardzo powoli i ostrożnie wyczołgałem się spod samochodu. Nigdzie nie było widać potwora, ale nie byłem sam. Hałas który wywołaliśmy przyciągnął pobliskich skurwysynów. Posłałem kilku najbliższych do piachu i z duszą na ramieniu pobiegłem do domu. Udało mi się ich zgubić bez problemów. Po spotkaniu z tym...czymś chyba nie musze opisywać, że w drodze do domu rozwaliłem jeszcze paru regularnych umarlaków? Byłem tak przerażony, że nie czułem nawet ciężaru plecaka. Wpadłem jak burza do domu i zacząłem zabijać okna deskami. Po skończonej pracy poczułem, że muszę przelać swe troski na papier.
Kurwa! Zaczynam słyszeć, że ktoś puka w te cholerne deski. To tylko omamy, muszę się jakoś uspokoić. Mam chyba jeszcze zapas trawki. Albo nie, morfina będzie lepsza, tak. Zaraz sobie wstrzyknę dawkę. Mam mnóstwo żarcia, starczy chyba na cały miesiąc. Oczywiście będę musiał wyznaczyć głodowe racje, ale do tego jestem już przyzwyczajony. Cholera, wciąż coś słyszę. Tu nic nie ma, jestem sam. Idę sobie przygotować koktajl. Dzisiaj już nic nie napiszę.

Puławy 18 października 2024 rok.
13:35

Nie pisałem jeden dzień. Musiałem odpocząć. Przedwczoraj przedawkowałem. Głosy odeszły, ale musiałem znosić działanie koktajlu. Zupełnie skamieniałem. Po kolei traciłem kontrolę nad każdym systemem swojego ciała. Nie chcę o tym pisać. Nawet teraz czuję się skołowany, to jednak nic w porównaniu ze wczorajszą zwałą. Używki pozwalają zapomnieć o otaczającym świecie, ale ucieczka z jednego koszmaru w drugi nie jest odpowiedzią. Nawet teraz, gdy nie mam nic do stracenia, czuję wyrzuty sumienia. Dlaczego? Nie wiem. Boję się niszczyć swój mózg nawet w świecie, w którym wszyscy chcą go zjeść. Muszę wyznaczyć sobie jakiś cel. Coś więcej poza przetrwaniem. Codziennie nasłuchuję i wysyłam wiadomości w eter, ale to nic nie daje.

Boję się, że tamten stwór wróci. Boję się, że on naprawdę nie istnieje, że jest wytworem przetrawionego strachem umysłu. Jestem już tym wszystkim cholernie zmęczony.
Nie mam o czym pisać. Nie mam już siły na nic…

Puławy 21 października 2024 rok.
08:37

Postanowiłem, że opiszę w końcu wydarzenia, które doprowadziły mnie do mojego smutnego stanu. Tak jest - jak raz coś zacząłeś to skończ.
Przerwałem ostatnim razem na sierpniu 2024 roku. No tak…wtedy sprawy przybrały naprawdę zły obrót. Ukrywałem się wtedy z moją rodziną ( ojcem, wujkiem, matką, siostrą i dwoma braćmi ) i paroma znajomymi w podziemiach budynku starej jednostki wojskowej. Byliśmy naprawdę świetnie uzbrojeni. Mieliśmy stały kontakt z innymi grupkami ocalałych i z patrolami łowców. Coś jednak się nie zgadzało. Skurwysyny wciąż nadchodziły. Nawet jeśli sprzątnęliśmy całą grupę, nawet jak siedzieliśmy cicho jak myszy - oni wiedzieli. Próbowaliśmy temu zaradzić - wytłumialiśmy ściany, maskowaliśmy nasz zapach, ale wszystko na nic.
Gdzieś w połowie sierpnia umarlaki przełamały barierę bez żadnego ostrzeżenia. Pamiętam…choć pisanie o tym przychodzi mi z trudem.
Było późno w nocy i wszyscy już spaliśmy, gdy usłyszeliśmy rozdzierający krzyk- To wujek Albert stojący akurat na warcie.
- Uciekamy! - krzyknął ojciec - Wiecie co robić, ćwiczyliśmy to już setki razy.
Błyskawicznie się ubrałem i zgarnąłem przygotowany wcześniej ekwipunek. Reszta rodziny uwinęła się równie sprawnie ale...oni byli szybsi.
Parę głośnych huków i klapa na górze ustąpiła pod ciężarem ożywionego ścierwa. Na schody wysypała się fala umarlaków. Na przedzie kolumny byli oczywiście Biegacze.
- Szybciej! - krzyknąłem w stronę mocującego się z drzwiami ojca. Ręce mu potwornie drżały i miał problemy z trafieniem w dziurkę od klucza.
Udało mi się ustrzelić dwóch skurwysynów, ale to była tylko kropla w morzu. Dopadli moją matkę...
Widziałem jak ją obalili na ziemię...jak jeden z nich wyszarpał jej policzek.
Siostra zaczęła płakać, a bracia rzucili się na ratunek. Jeden z nich został wciągnięty w masę potworów. Odwróciłem wzrok. Podkomendni mojego ojca stworzyli półkole i strzelali do przeciwnika. Nie mieli szans. Zombie nieubłaganie się zbliżały.
- Idziemy! - krzyknął ojciec przez łzy.- Już!
Runąłem w stronę drzwi. Wraz z resztą rodziny opuściłem budynek i zagłębiłem się w ciemną noc.
Otaczały nas wysokie krzaki. Poczułem się jak w dżungli. Strach dławił gardło, niczym równikowa spiekota. Wtedy właśnie stało się coś, co jeszcze bardziej mną wstrząsnęło. Odwróciłem się i zobaczyłem, że znajomi ojca - ludzie których znał jeszcze z dzieciństwa, biegli w stronę drzwi. Tuż za nimi- skurwysyństwo.
Umarlaki deptały im tuż po piętach. Widziałem radość i nadzieję malującą się w oczach uciekających ludzi. W jednej chwili uczucia te zmieniły się w paniczny strach. Zobaczyłem jeszcze ich wyciągnięte w błagalnym geście ręce i drzwi zamknęły się tuż przed nimi.
- Musiałem to zrobić - powiedział ojciec bardziej do siebie, niż do nas.
Siostra wciąż płakała. Staliśmy jeszcze chwilę osłupieni, wsłuchując się w potworne odgłosy za drzwiami.
- Nie mamy czasu. - Brat pierwszy przerwał ciszę.- Idziemy.
Założyliśmy noktowizory i świat zabarwił się na zielono. Otaczały nas jęki i drżące zarośla. Serce omal mi nie pękło od nadmiaru adrenaliny.
Szliśmy gęsiego. Ojciec pierwszy, ja, siostra i brat. Widziałem już ulicę, gdy usłyszałem za sobą krzyk. Odwróciłem się i ujrzałem splątana ciała w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą szła Monika.
Brat wrzeszczał wściekle i strzelał w skurwysynów.
Zawołałem go po imieniu, ale nie zareagował.
- Zostaw go! - usłyszałem za sobą, ale zignorowałem ten głos. Przeskoczyłem nad kupą ciał i spoliczkowałem brata.
- Idziemy!- rozkazałem.
Podziałało. Sprawiał wrażenie pozbawionej życia kukły, ale poszedł za mną. Wybiegliśmy na ulicę i dopiero wtedy poczuliśmy, że pada.
Miasto wygląda przerażająco, gdy nie jest rozświetlone przez latarnie. Całe szczęście, że mieliśmy na sobie noktowizory. Jęki i mlaski zostały za nami. Dźwięk kropel rozbryzgujących się na betonie uspokajał, ale wiedzieliśmy, że to tylko ułuda. Byliśmy równie bezpieczni, co muchy uwięzione w pajęczej sieci.
- Gdzie? - wybełkotał brat.
Ojciec spojrzał na niego i zdjął na chwilę noktowizor.
- W naszym starym domu jest świetna kryjówka. Przygotowywałem ją od miesięcy. Będziemy tam bezpieczni.
Ruszyliśmy truchtem w stronę bloków. Wciąż jednak byliśmy ścigani. Z każdej strony pojawiały się skurwysyny. Nie mogłem tego zrozumieć. Zupełnie jakby wisiały nad nami wielkie, czerwone strzałki.
Pamiętam jak sam otarłem się o śmierć. Wchodziliśmy właśnie do wąskiej uliczki. Po prawej stronie była kępa krzaków. Nic nie było słychać, w ogóle się nie ruszała więc zignorowaliśmy ją. W jednej chwili wyskoczył z niej Biegacz i runął w moją stronę. Ledwo nadgnity trup lekarza w białym fartuchu. Załatwiłem go w ostatniej sekundzie. Dobrze, że mieliśmy ze sobą AK - ta broń jak żadna inna podnosi moją pewność.
Byliśmy już na Niwie i widziałem długi chodnik podchodzący pod moją klatkę. Ścieżka otoczona z każdej strony przez krwistoczerwone drzwi do klatek...
Jedna z nich wyleciała z impetem i uderzyła w mojego brata. Z powstałego otworu zaczęły wychodzić umarlaki. Strzelałem ile sił, ale to nic nie dało. Paweł miał złamaną nogę i nie mógł iść.
- Uciekaj!- krzyknął. Już!
Nie miałem zamiaru się poddawać, wolałem zginąć u jego boku, niż zostawić go na pewną śmierć. Nie doceniłem jego determinacji.
Przyłożył lufę do głowy i pociągnął za spust.
Powstrzymałem falę obezwładniającej rozpaczy i zacząłem najbardziej rozpaczliwą ucieczkę mego życia. Biegłem ramię w ramię z ojcem, a przed oczami migały mi obrazy zmasakrowanych członków rodziny.
Dobiegliśmy do połowy chodnika, widziałem już mój balkon i zwisającą z niego linę i wtedy właśnie... ojciec potknął się.
Zatrzymałem się natychmiast i wyciągnąłem rękę by mu pomóc gdy zauważyłem, że z kieszeni wyleciał mu mały, czarny przedmiot.
Podniosłem go, zdjąłem noktowizor i przyjrzałem mu się w świetle gwiazd. Na rogu migotała mała, czerwona żaróweczka. Odwróciłem go i moim oczom ukazał się emblemat- czaszka na tle płonących, anielskich skrzydeł.
W jednej chwili wszystko zrozumiałem. Dlaczego nic nam się nie udawało, dlaczego skurwysyny zawsze wiedziały gdzie jesteśmy.
Pisałem już o świrach uznających umarlaków za aniołów śmierci. No właśnie, mój tatuś był jednym z nich.
Urządzenie, które trzymałem służyło do emitowania ultradźwięków. Niesłyszalnych dla ludzkiego ucha, ale wabiących żywe trupy.
Ojciec spojrzał na mnie ze zrozumieniem i coś jakby...smutkiem? Widziałem, że tworzyła się za nim ściana żywych trupów, ale nic nie powiedziałem. Umarlaki szły przyciągane nieistniejącymi dla mnie dźwiękami.
Mężczyzna wyciągnął dłoń i popatrzył mi prosto w oczy.
- Choć ze mną synu.
W jednej chwili zobaczyłem przed oczami niezliczone ciała pożerane przez spragnione krwi trupy. I nie chodzi mi tylko o rodzinę. Widziałem żołnierzy, znajomych, czy nawet dopiero co poznanych ludzi. Wszyscy oni spotkali mnie kiedyś na swej drodze życia.
Wszyscy oni zginęli przez człowieka stojącego przede mną.
Wyjąłem pistolet i bez słowa przestrzeliłem mu oba kolana.
Padł na ziemię i zaskomlał. Pochyliłem się, rozwarłem mu szczęki palcami i wsadziłem mu to jego pierdolone urządzonko prosto w gardło.
Słyszałem jeszcze jak charczał, ale nie odwróciłem się już ani razu. Nawet gdy do moich uszu dobiegły odgłosy rwanego mięsa i zduszone krzyki.
Wspiąłem się po linie na balkon i zastałem idealnie urządzoną bazę. Wszystko czego tylko potrzebowałem do życia - Urządzenia do łapanie deszczówki, generator na benzynę i na dynamo. Cały arsenał najprzeróżniejszych broni, wypchaną po brzegi lodówkę i radiostację.
Nie wiem dlaczego ojciec chciał nas tu sprowadzić ( albo czy w ogóle chciał ). Jaki był jego plan? Nie mam pojęcia. Myślę...
Nawet nie wiem jak zacząć, więc po prostu to napiszę. Przed chwilą odebrałem wiadomość przez radiostację. W końcu, po miesiącach czekania, dostałem wiadomość. I to JAKĄ wiadomość. Usłyszałem komunikat po angielsku - amerykańskie siły lotnicze mają zamiar zbombardować to miasto. Jest to częścią programu ,,Odrodzenie’’. Nie podali szczegółów. Powiedzieli tylko by ewentualni ocaleni kierowali się na zachód. Mam dwa dni by się spakować i wyruszyć do punktu zbiórki. Podali szerokość i długość geograficzną. Trochę to daleko więc najlepiej jeśli wyruszę ASAP ( As Soon As Possible ).
Jak się z tym czuję? O dziwo tak dobrze jak jeszcze chyba nigdy. Będzie trochę ciężko opuścić dom, ale kojarzy mi się on głównie z cierpieniem i samotnością.
NIE JESTEM SAM! Mam ochotę wejść na najwyższą górę świata albo dać mokrego buziaka najbardziej zgniłemu skurwysynowi na osiedlu. No dobra, trochę przesadziłem.
Kończę teraz pewien rozdział mego życia. Rozdział szczerze mówiąc niezbyt radosny. Nie będę go wspominał z łezka w oku. Nie wiem co mnie czeka, ale po raz pierwszy od miesięcy czuję radość. W najbliższym czasie czeka mnie wiele akcji i mam nadzieję spotkam w końcu innego żywego. Mam nadzieję, że nie będę potrzebował już tego pamiętnika. Już teraz mam ochotę pobiec do radiostacji i porozmawiać nawet z automatyczną sekretarką. Może jeszcze kiedyś coś napiszę, ale teraz czuję taki przypływ energii, że mam ochotę robić co innego.
Cóż więc mogę rzec na zakończenie? Do zobaczenia, Audieu, Bonjour czy co tam. Hmm, może kiedyś komuś pokażę ten pamiętnik, wydadzą mnie i zostanę autorem bestsellera? To kusząca myśl.

Koniec części pierwszej.

Od autora:
Skojarzenia z I am Legend jak najbardziej na miejscu. Nie siliłem się na oryginalność pisząc ten tekst. Niektóre dane zaczerpnąłem z Zombie Survival Maxa Brooksa. Mam nadzieję, że się podobało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz