czwartek, 8 marca 2012

Perpetuum Amentia [groteska]

                                                              Rozdroże

Już od dłuższego czasu ludzie zastanawiają się, dlaczego omijam wszystkie większe supermarkety i centra handlowe. Dlaczego robię zakupy tylko w małych, narożnych sklepikach i stacjach benzynowych. Historia, którą teraz opowiem, z całą pewnością wyda się niesamowita, a człowiek racjonalnie myślący z miejsca ją odrzuci. Ja sam wciąż zadaję sobie pytanie, czy to wszystko prawda.
Dla niektórych świat nie ma żadnych tajemnic. Albo przynajmniej nie ma tajemnic w ich życiu codziennym. Ja z kolei często mam wrażenie, jakbym błądził po omacku. Na przykład: bank. Gdy słyszę ten bełkot, którym zalewają mnie urzędnicy w okienkach, czuję się bardzo głupi. Te wszystkie pojęcia i terminy przelatują obok mnie, coraz bardziej utwierdzając mnie w mojej niewiedzy. Zupełnie jakby każde z tych długich, wielosylabowych słów zabierało mi cząstkę mózgu. To upokarzające - czuć się jak dziecko w wieku dwudziestu pięciu lat. Cóż, może wciąż nim jestem.
Nie o tym jednak miałem pisać. Moja historia zaczyna się bardzo prozaicznie. Normalny, nudny dzień, który rozczarował mnie z samego rana, gdy otworzyłem lodówkę.
- Niech to szlag!- pomyślałem, wściekle patrząc na puste półki.
Niewiele myśląc, wziąłem ekologiczną torbę na zakupy ( teraz trzeba płacić za zwykłe reklamówki- co za idiotyczny pomysł! ) i wybrałem się do Carrefoura.
Nie kupiłem nic nadzwyczajnego: Trochę parówek, jajka, makaron, sos słodko kwaśny ( lubię chińską kuchnię ), wodę i tym podobne.
Jak zwykle kolejka była długa, w końcu jednak udało mi się dostać do kasy. Wyładowywałem właśnie zakupy z koszyka na czarną taśmę, gdy zauważyłem, że kasjerka ciekawie mi się przygląda.
 
- Co to jest?- spytała ostro, wskazując na torbę zwisającą z koszyka.
 

- Torba na zakupy- odparłem zdziwiony agresywnością pytania.
 

- Mogę zobaczyć?
Spełniłem jej prośbę, zastanawiając się, czy nie mam do czynienia z wariatką. Kobiecina wzięła przedmiot w ręce, wygładziła go, po czym odrzuciła w moją stronę, jakby materiał sparzył ją w palce.
Z niedowierzaniem zauważyłem, że oczy kasjerki zaszkliły się jakby miała się zaraz rozpłakać.
 

- Jak pan mógł?- spytała żałosnym tonem- Jak pan mógł?
Poczułem się, tak  jakbym przed chwilą dokonał jakiejś niewiarygodnej zbrodni. Niedorzeczne! Tymczasem pracowniczka Carrefoura patrzyła na mnie jak na psychopatę, który zamordował jej rodzinę, a w ramach świątecznej promocji dorzucił poszatkowanego psa.
 

- Nie rozumiem - powiedziałem, patrząc jej w oczy.
 

- Wzywam ochronę - stwierdziła, spoglądając na mnie nienawistnie.
Poczułem się nieswojo. Ludzie stojący za mną w kolejce rozeszli się do innych kas.
 

- Przepraszam - zacząłem uprzejmie. - Ale czy mogłaby mi pani wytłumaczyć…..
 

- W czym mogę pomóc? - przerwał mi wielki łysy ochroniarz. Niebieska koszula niezbyt do niego pasowała. Lepiej by mu było w dresie i w odblaskowych bucikach ze stadionu.
 

- Zobacz Krzysiek, ten facet ma torbę ze Stokrotki - wychlipała kasjerka.
 

- Co takiego?- zagrzmiał osiłek. - Pokaż pan.
 

Wyrwał mi z rąk torbę i przeczytał ( z niejakim trudem ):
- Sto-krot-ka. - Na jego tępo ociosanej twarzy odbiło się zdumiewające wręcz oszołomienie.   - Czy pan zwariował?- spytał,  patrząc na mnie jakby z czoła wyrósł mi wielki fioletowy kwiatek.- Czy pan wie, jaki to jest sklep?
Nie mogłem uwierzyć, że chodzi o zwykły napis na torbie.
 

- Przepraszam, ale nie rozumiem, jakie to ma znaczenie?
 

- Słyszałeś Krzysiek?- po policzkach kasjerki zaczęły płynąć łzy.- On uważa, że to nie ma znaczenia.
 

- To jest Carrefour! - ryknął ochroniarz.- Carrefour, a nie żadna Stokrotka! Idę po kierownika działu.
 

Jak nie trudno się domyśleć - byłem w szoku. Widzicie, w dzisiejszych czasach ( a zwłaszcza w moim życiu ) rzadko się zdarza, by ktoś na kogoś darł ryja. Ciężko mi również o tym mówić ale jestem raczej osobą łagodnego charakteru.
Dlatego też nie mogłem wydusić z siebie słowa, gdy Krzysiek wyjął krótkofalówkę i zakomunikował:
- Zgłaszam kod…yyyy bardzo poważny przy kasie numer dwa. Poproszę kierownika działu.
Ludzie zaczęli nam się dziwnie przyglądać. Nie mogłem również nie zauważyć, że większość tych spojrzeń była złowroga. Widać brali mnie za złodzieja. Mimowolnie poczułem wyrzuty sumienia. Wspominałem już, że raczej nie mam silnego charakteru? Jednak absurd sytuacji nie pozwalał mi stać cicho.
 

- Pan wybaczy, ale ja się śpieszę.
 

Ochroniarz zagrodził mi drogę i utkwił we mnie spojrzenie.
- Nigdzie pan nie pójdziesz. Zaraz przyjdzie kierownik działu. Z nim pan sobie pogada. Złośliwy uśmieszek na jego twarzy był aż nadto widoczny. Zupełnie jakby ,,kierownik działu’’ był jakąś straszną bestią, którą mnie poszczuje.
Po chwili ze schodów na drugim końcu sklepu zszedł jakiś wymuskany facet w nienagannym garniturze. Z pewnością była to postać wzbudzająca autorytet. Szedł pewnym krokiem, a kasjerki patrzyły na niego z przerażeniem. Zauważyłem, że jedna zaczęła coś mamrotać pod nosem, a inna skłoniła głowę, jakby oddawała hołd władcy. Był młody, z pewnością nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat. Zadumałem się, jak szybko w dzisiejszych czasach można zdobyć władzę.
 

- W czym tkwi problem?- spytał kierownik, gdy w końcu podszedł na odległość paru kroków. Miał miły, pogodny głos. Chociaż on był dzisiaj w dobrym humorze. Coś mi jednak mówiło, że nie na długo.
 

- Niech pan zobaczy, co ten klient miał przy sobie. - Ochroniarz zwany Krzyśkiem podał mu torbę ze Stokrotki.
Oczy faceta zmieniły się w spodki, gdy przeczytał wytłoczony napis.
 

- Jezu Chryste Przenajświętszy. Czy pan zdaje sobie sprawę co zrobił?
 

Zrozumiałem, że pytanie było skierowane do mnie, więc postanowiłem w końcu zabrać głos.
 

- Niech pan posłucha. Jeśli chodzi o kryptoreklamę, to przysięgam, że torba nie była na widoku.
Kierownik prychnął z pogardą.
 

- Widzę, że naprawdę pan nic nie rozumie. Proszę za mną do gabinetu.
 

Okręcił się na pięcie i nie patrząc wstecz skierował się w stronę schodów. Poczułem na ramieniu ciężką rękę ochroniarza. Wywinąłem się. Co to, to nie!
Żałuję, że nie spróbowałem wtedy uciec. Cóż, wciąż sądziłem, że cała sprawa była jakąś niedorzeczną pomyłką i byłem zdeterminowany, by ją wyjaśnić. Niestety, najgorsze wciąż było przede mną...
Poszedłem za kierownikiem działu, nie zwracając uwagi na posapywania za moimi plecami. Weszliśmy na piętro i mężczyzna otworzył drzwi oznaczone jako ,,wejście tylko dla personelu’’. Zagłębiliśmy się w jasno oświetlony, pusty korytarz. Uderzyło mnie, jak bardzo był ubogi w porównaniu z resztą sklepu. Żadnych krzykliwych reklam, kolorowych ulotek czy bijących po oczach haseł. Tylko gołe ściany, idealnie wypolerowana podłoga i drzwi. W końcu kierownik otworzył jedne z nich i zaprosił mnie gestem do środka. Znalazłem się w niewielkim, skromnie urządzonym biurze. Jedyną wyróżniającą się rzeczą były różnokolorowe segregatory na szafce, reszta standardowo: stół, czarny telefon, kubek z długopisami, dwa krzesła i zegar na ścianie. Nic specjalnego.
 

- Zaczekaj przed drzwiami. - Kierownik zwrócił się do osiłka nie znoszącym sprzeciwu tonem. Krzysiek bąknął coś pod nosem, ale posłuchał.
Młody zarządca wszedł do pomieszczenia i wskazał na krzesło przed biurkiem.
 

- Proszę, niech pan siada.
Usadowiłem się, nie spuszczając mojego rozmówcy z oczu. Młody usiadł po drugiej stronie i zabrał głos:
 

- Nie czytał pan najnowszego wydania dziennika ustaw prawda?
 

- Nie - odparłem, bo polityka i prawo były mi równie obce co najnowsze trendy w paryskiej modzie.
 

- Tak myślałem. - Uśmiechnął się z politowaniem, jakby nieznajomość jakiejś głupiej ustawy była równie wstydliwa, co noszenie nigdy nie pranej odzieży. - Zatem nie wie pan, że do pierwszego punktu, ustawy trzeciej o handlu, a dokładniej podpunktu drugiego paragrafu b, sekcji trzeciej dodano trzyczęściowy aneks, który to w punkcie drugim dokładnie wyjaśnia nowe prawa prywatnych sieci handlowych?
Nawet nie pokręciłem głową, gdyż na retoryczne pytania się nie odpowiada. Kierownik nie zraził się i kontynuował:
 

- Otóż oznajmiono, czy raczej zarządzono, że każda sieć sklepów o rocznym proficie przekraczającym pewną ustaloną liczbę staje się oddzielną istotą, czy raczej jednostką prawną z przywilejami do dzierżawy nieskupowanych ziem, co potwierdza najnowsza wersja PITu numer dwa. Każda jednostka może ustanawiać własne prawa, kierując się zasadami zdrowej konkurencji, które to prawa wyłożone zostały w Senacie w roku ubiegłym. Kuptaż i Sprzedaważ wlicza się w ogólny rozrachunek podobnie jak oznakowania proficyjne...
Równie dobrze, mógł mówić po chińsku. Nic nie rozumiałem z tego bełkotu i czułem się coraz bardziej zakłopotany. Byłem pewien, że zarządca doskonale o tym wiedział i sprawiało mu to przyjemność. Co za dupek! Postanowiłem przerwać jego wywody.
 

- Chwileczkę! Nic nie rozumiem! Niech pan jasno powie, co ja takiego złego zrobiłem.
 

- Wniósł pan na teren naszej placówki torbę ze Stokrotki - odparł łagodnie.
 

- To wiem. Ale dlaczego wszyscy się zachowują, jakby to była wielka zbrodnia?
 

Mężczyzna nachylił się nad biurkiem i spojrzał mi w oczy:
 

- Ponieważ złamał pan prawo - odparł konspiracyjnym szeptem.
 

- Jakie prawo?
 

- Toż panu powiedziałem - zdumienie na jego twarzy było jawnie udawane. - Koniunktura podażu jest związana z defrałdującą wartością oznakowania konkurencji. Zabiera pan opodatkowaną percepcję podatnych klientów.
 

-  Że co?
 

- Toż to szpieg pieprzony - do pokoju wszedł czerwony na twarzy Krzysiek. Widać przysłuchiwał się rozmowie i postanowił interweniować. Splunął wściekle w kąt pokoju.  - Ci ze Stokrotki zawsze niewinnych udają.
 

- Panie Krzysztofie- kierownik zwrócił się przymilnie do ochroniarza. - Może pan wyjaśni naszemu gościowi, jaki błąd popełnił?
 

-  Wszedłeś pan do naszego obozu w barwach wroga, O! Do Krakowa żeś pan przyjechał w szaliku Legii. - Rozpromienił się. Widać uradowało go, że jest w stanie wymyślić tak zręczną i obrazową metaforę.
Ja - wręcz przeciwnie. Czułem wciąż narastający gniew i frustrację.
 

- Panowie! To jest jakiś absurd! Wychodzę, nie będę brał w tym udziału.
Osiłek zastawił swoim cielskiem całe drzwi.
 

- Gdzie się panu śpieszy? - kierownik przypatrywał mi się ze złośliwym błyskiem.- Jeszcze nie było mowy o karze.
 

- Karze? Jakiej znowu karze?
 

- Nie myślał pan chyba, że wyjdzie bezkarnie po dokonaniu swej potwornej zbrodni?
 

- Jak? Co? S....słucham? - zapowietrzyłem się, zacietrzewiłem, cokolwiek. Zabrakło mi języka w gębie. Nie umiem reagować na bezpośrednią bezczelność. Z absurdem radzę sobie jeszcze gorzej.
 

Kierownik uśmiechnął się samymi ustami.
- Może szklaneczkę wody? Obawiam się, że nie mamy takich z logo Stokrotki, będzie musiała panu starczyć standardowa.
 

- Dość...chcę rozmawiać z kierownikiem.
 

- Ja jestem kierownikiem.
 

- Z pana przełożonym!
Przestraszył się. Zarówno on jak i ochroniarz. Przerazili się, jakbym chciał wezwać samego diabła.
 

- Przysługuje panu takie prawo - powiedział powoli mężczyzna w garniturze.- Ale czy naprawdę pan tego chce? - Przybliżył się, jakby chciał wyszeptać mi do ucha jakąś straszną tajemnicę. - Niech pan się dobrze zastanowi. Czy naprawdę chce pan pójść z tym na górę? - spojrzał wymownie w sufit. - Później nie będzie już odwrotu.
 

- Tak. Natychmiast.
Kierownik westchnął ciężko i zwrócił się do ochroniarza:
 

- Panie Krzysztofie, proszę zabrać naszego gościa do vice dyrektora.
 

Po przerażonej minie osiłka domyśliłem się, że bardzo możliwe, iż na własne życzenie spadłem z deszczu pod rynnę.
Wyszedłem z pokoju i tym razem to ja nie zadałem sobie trudu, by spojrzeć przez ramię. Czułem na plecach wzrok młodego kierownika, ale patrzyłem na coraz bardziej bladego ochroniarza. Wciąż jeszcze myślałem, że musi być jakieś wyjście z sytuacji. Może to jakiś kawał? Może jestem w ukrytej kamerze i pod koniec programu dostanę nagrodę? Uśmiechnąłem się do swoich myśli, ale coraz mniej było mi do śmiechu.
Znów zagłębiliśmy się w puste korytarza. Szliśmy tak dłuższą chwilę, gdy w końcu w przejściu pojawiła się młoda dziewczyna w kolorowym ubraniu niosąca tackę z darmowymi próbkami. Po chwili dostrzegłem, że na talerzu rozłożone były maleńkie kostki sera nadziane na wykałaczki.
 

- Chce pan próbkę edamskiego? - spytała, obdarzając mnie pięknym uśmiechem.
 

- To nie dla niego - warknął ochroniarz i rozłożył przede mną ręce jakby się bał, że rzucę się na ekspedientkę i uduszę ją gołymi rękami.
 

- Nie przesadza pan trochę? - upomniałem go.
Nie odpowiedział. Otworzył drzwi prowadzące do małego pomieszczenia i wepchnął mnie bezceremonialnie do środka.
 

- Panie, co pan?
 

- Siedź pan tu i czekaj na vice dyrektora. I tym razem naprawdę radzę mówić prawdę. - wyszeptał, po czym zamknął z hukiem drzwi.
 

- Nie, no to ludzkie pojęcie przekracza! - krzyknąłem, po czym kopnąłem stojący na środku pokoju niewielki zydel. Poprawka, to nie był pokój. Słowo ,,cela’’ o wiele lepiej oddaje rozmiar i wystrój tego pomieszczenia. Znajdowałem się w niewielkim kwadracie zamkniętej przestrzeni bez okien czy czegokolwiek innego poza drzwiami i przewróconym krzesłem. Spojrzałem w górę i zauważyłem jeszcze niewielką kamerę zwisającą z sufitu.
No dobrze. Może to rzeczywiście jest jakiś program. W takim razie powinienem starać się, jak najlepiej odgrywać moją rolę. Wtedy nagroda będzie z pewnością większa.  Postawiłem przewrócony zydel z powrotem na środku pomieszczenia i usiadłem. Nie musiałem czekać długo. Drzwi się otworzyły i ujrzałem…wysokiego mężczyznę w czarnym mundurze policyjnym. Przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie, bo gdy zauważyłem naszywkę Carrefoura na ramieniu, to wiedziałem, że nie mam do czynienia z policjantem. Nieznajomy trzymał w ręku moją torbę ze Stokrotki. Postanowiłem, że odezwę się pierwszy.
 

- Mógłby mi pan wyjaśnić, co ja tu…
 

- Co to jest?- przerwał mi spokojnym głosem i wskazał na naszywkę.
 

- No przecież pan wie - odpowiedziałem niepewnie.
 

- Co to jest? - powtórzył głośniej, a głos zaczął mu lekko drgać.
Spojrzałem mu w oczy, ale nie zobaczyłem w nich iskierek świadczących o rozbawieniu. Zaniepokoiło mnie to.
 

- Odmawiam, by ktoś…
 

- CO TO JEST?!
 

Nie pomyślałem i odparłem po prostu:
- Torba ze Stokrotki.
 

Vice dyrektor  zamachnął się i rzucił mi materiałem w twarz.
- To nie jest STOKROTKA - wycedził. Twarz mu poczerwieniała, a oczy o mało nie wyszły z orbit. - Wiem, że przysłały pana tamte świnie.
 

Tego było już za wiele. Nie pozwolę, by ktoś bawił się ze mną w gestapo.
Wstałem i zdecydowanie odepchnąłem tego odrażającego typa. Nie patrząc już w jego stronę, skierowałem się w stronę drzwi, a następnie…
Poczułem ostry ból z tyłu głowy i nastała ciemność.
Obudził mnie silny cios wymierzony w policzek. Otworzyłem oczy i znów miałem przed sobą bladą twarz vice dyrektora. Czułem na ramionach czyjś silny uścisk, więc odwróciłem się. Okazało się, że znów siedzę na zydlu, a ponieważ byłem nieprzytomny, wezwano dwóch ochroniarzy, by mnie podtrzymywali. Spróbowałem się wyszarpnąć. Daremnie.
 

- Wie pan, kto próbuje uciekać? - spytał umundurowany i nie czekając na moją reakcję sam odpowiedział 

- Ktoś, kto ma coś na sumieniu.
 

Chciałem zakląć w odpowiedzi, ale strasznie rozbolała mnie głowa. Poczułem, jakby ktoś wbił mi w mózg rozpaloną do białości szpilkę. Syknąłem i pochyliłem głowę.
Mężczyzna pochylił się nade mną i spojrzał mi w oczy:
 

- Próba ucieczki, według punktu drugiego statutu naszej placówki, a dokładniej paragrafu trzeciego podpunktu a, zabiera panu przywileje odwołań i skarg, a mi daje władzę do pełnoprawnego przesłuchania.
 

- Spieprzaj pan - zdołałem wystękać.
 

Vice dyrektor pomachał mi przed twarzą żółtą, gumową rękawiczką.
 

- Najpierw, dokładnie - uśmiechnął się paskudnie przy tym słowie. - pana przeszukamy.
 

- Ano- roześmiał się jeden z ochroniarzy - Trzeba zobaczyć, czy mu gdzieś stokrotka nie wyrosła.
 

- Może pan tego uniknąć. - Przesłuchujący zmienił ton głosu na aksamitny i współczujący.
 

- Jeśli  odpowie pan grzecznie na wszystkie pytania.
 

Szarpnąłem się, ale bydlaki trzymały mnie naprawdę mocno.
- Ja nic nie zrobiłem - krzyknąłem a głos zmienił mi się w pełen desperacji jęk.
 

Twarz mężczyzny stężała, jakby ostatkami sił powstrzymał wybuch gniewu. Odetchnął parę razy, patrząc w podłogę, po czym zwrócił się do mnie.
 

- Ależ, ależ. Proszę nie obrażać mojej inteligencji. Wytłumaczono już panu przewinienia, które pan popełnił, a jak wiemy nieznajomość prawa nie uprawnia nikogo do jego łamania. A teraz proszę…naprawdę nie chcę być zmuszony do ostateczności.
Odsunął się parę kroków i rozłożył dłonie w teatralnym geście.
 

- Jakie informacje udało się panu uzyskać?- wyszeptał. - Komu ma pan zdać raport?
 

- Ja nie jestem na żadnej misji. Po prostu wziąłem tę torbę z domu. Nawet nie zauważyłem, co jest na niej napisane. Ja…
Znów wymierzył mi cios w policzek. Mocno - głowa aż poleciała mi w bok.
 

- Pod ścianę go - rozkazał vice dyrektor pustym głosem.
 

Dwóch umięśnionych ochroniarzy wzięło mnie pod ramiona i rzuciło na ścianę. Jeden wykręcił mi do tyłu rękę, a drugi przyłożył mi pistolet do skroni. PISTOLET!
 

- Ściągnąć mu spodnie - usłyszałem jak przez mgłę i poczułem, że ktoś brutalnie szarpie za materiał moich jeansów. Jeden z goryli roześmiał się obleśnie.
 

- Ratunku!- wydarłem się na całe gardło. - Pomocy! Nieeeee!
 

Dziękuję Bogu w Niebiosach, że w tym momencie otworzyły się drzwi i usłyszałem damski głos.
 

- Podejrzany ma być zabrany do dyrektora. W trybie natychmiastowym - dodała po chwili moja wybawicielka.
 

- Mogę zobaczyć rozkaz w dwóch kopiach podbity pieczątkami? - spytał vice dyrektor i daję głowę, że o niczym innym nie marzył jak o kontynuowaniu przesłuchania. Ja, wręcz przeciwnie.
Usłyszałem szelest papieru, a po chwili pełen zawodu głos przesłuchującego.
 

- W porządku. Może go pani zaprowadzić.
 

Puszczono mnie i dopiero wtedy powoli się odwróciłem.
W pokoju stała młoda dziewczyna z tacką, na której leżały próbki sera.
 

- Ja już panią widziałem - Nie mam pojęcia, dlaczego wypowiedziałem tę myśl na głos.
 

- Proszę za mną - odparła.
 

Szybko opuściłem celę, nie mogłem się jednak powstrzymać i po raz ostatni spojrzałem na vice dyrektora. Gdyby nienawiść we wzroku mogła zabijać, to w tym momencie ległbym trupem. Przeniosłem spojrzenie na plecy dziewczyny.
Szliśmy w ciszy i dopiero po paru zakrętach odważyłem się odezwać.
 

- Muszę ci podziękować. Przyszłaś w samą porę.
 

Dziewczyna zwolniła,  bym mógł ją dogonić. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się lekko. Miała piękne, niebieskie oczy.
 

- Tak to wyglądało - zawahała się, po czym wyciągnęła dłoń. - Jestem Justyna.
 

- Michał - odparłem, potrząsając jej ręką. - Cieszę się, że nie wszyscy traktują mnie tu jak kryminalistę.
 

- Ja nawet nie wiem, co ty zrobiłeś.
 

Miała naprawdę ładny uśmiech. Brunetka. Lubię brunetki.
- Pewnie to zabrzmi głupio…Sam nie mogę w to uwierzyć - speszyłem się.- Chodzi o to, że przyszedłem tu z torbą ze Stokrotki.
 

Uśmiech znikł z jej twarzy. W jednej chwili wesołe oblicze dziewczyny zmieniło się w maskę powagi. Aż trudno było uwierzyć, że jeszcze przed chwilą gościł na niej uśmiech mogący stopić lód na biegunach. Spojrzała na mnie, ale w jej wzroku nie było już sympatii.
 

- To zupełnie nie ma sensu - zacząłem szybko. - Nic nie rozumiem. Przecież to żadna zbrodnia, przecież nikomu nic nie robię. Nie reklamuję niczego ani nie sprzedaję. To tylko głupi napis.
 

- Nie interesują mnie pana filozofie - odparła sucho. - Proszę do windy.
 

Patrzyłem na nią dłuższą chwilę ze zdumieniem.
- No, na co pan czeka?
 

Wszedłem posłusznie do kabiny, czując pustkę w głowie. Justyna nacisnęła przycisk -1 i ruszyliśmy.
Chciałem coś powiedzieć, naprawdę. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest niemożliwe. Cała ta sytuacja była po prostu…całkowicie pozbawiona sensu. Szczyt absurdu, który mógł się pojawić jedynie we śnie człowieka niespełna rozumu. Niestety, nie obudziłem się. Koszmar wciąż trwał.
Nie pamiętam już, ile kondygnacji przeszliśmy. Boże, te podziemia były ogromne. Na co jednemu Carrefourowi tyle przestrzeni? To tylko jedno z wielu pytań, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.
W końcu zatrzymaliśmy się przed celem naszej wędrówki. Grube drewniane drzwi z plakietką - Dyrektor Masłowski.
 

- Proszę wejść. Dyrektor oczekuje pana.
 

Spojrzałem Justynie w oczy, ale wyczytałem z nich jedynie obojętną pustkę. Dlaczego to ona mnie odprowadziła, a nie ochroniarz? Dlaczego to wszystko nie ma sensu? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się najbardziej niezwykły gabinet jaki w życiu widziałem. Udekorowany bardziej na wzór kaplicy. Ze ścian zwisały sztandary z logo Carrefoura a na podwyższeniu stało marmurowe biurko- niczym ambona w kościele, za którą stał kapłan - dyrektor.
Wszedłem po niewielkich schodkach i przyjrzałem się człowiekowi, który rządził tym całym chaosem.
Był to mężczyzna nikłego wzrostu i w podeszłym wieku. Łysą głowę okalał wieniec białych jak mleko włosów. Ubrany był w brązowy, tweedowy garnitur. Co najmniej niecodzienne.
 

- Proszę, niech pan usiądzie - odezwał się starczym, zmęczonym głosem, wskazując obrotowe krzesło przy biurku.
 

- Dziękuję, postoję.
Wbiłem wzrok w  ścianę monitorów znajdującą się za jego plecami. Każdy wyświetlał obraz z innej kamery. W ten sposób dyrektor miał oko na wszystko. Zauważyłem, że jednym z korytarzy szła Justyna, wciąż trzymająca na wyciągniętej ręce tackę z próbkami. Z zamyślenia wyrwał mnie głos starszego człowieka:
 

- Jak się pan nazywa?
 

Spojrzałem na niego ze zdumieniem i roześmiałem się.
- Byłem już na dziesięciu przesłuchaniach,  pana goryle o mało mnie nie zgwałciły, i TERAZ się mnie pan pyta o imię?
 

- Wiem, że nazywa się pan Michał Kwiatkowski - odparł spokojnie. - Pytałem jedynie z uprzejmości.
 

- A, to dziękuję bardzo - odparłem sarkastycznie, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.  Popchnął w moją stronę plik dokumentów.
 

- Tutaj jest dokładnie opisany wymiar kary przeznaczony dla pana za dokonany przez pana czyn.
 

- Nawet nie chcę tego widzieć! - krzyknąłem i odepchnąłem papiery z obrzydzeniem. - To nie ma sensu! To jest jakiś absurd.
 

- Według regulaminu jestem zobowiązany wytłumaczyć panu wszelkie nieścisłości - westchnął dyrektor.- Ale niech pan wie, że robię to bardzo niechętnie.
 

- Nic mnie to nie obchodzi. Nie rozumiem, za co niby jest nałożona na mnie jakaś kara.
 

Mężczyzna odchylił się na siedzeniu. Krzesło niebezpiecznie skrzypnęło.
 

- Przyniósł pan do Carre- Four- Ra- wymówił to powoli i wyraźnie, jakby rozmawiał z niepiśmiennym idiotą. - siatkę ze Sto- Krot- Ki.
 

- I Co- Z- Te- Go?- odparłem podobnym tonem. Staruszek zmarszczył nos. Widać nie miał ochoty ciągnąć tej zabawy.
 

- Jest to zabronione w regulaminie.
 

- Dlaczego? Nie rozumiem.
 

- Ech, zawsze znajdą się tacy jak pan, prawda?
 

- Słucham? - w pierwszej chwili wydawało mi się, że się przesłyszałem.
 

- Pewnie w dzieciństwie zadawał pan mnóstwo pytań w stylu - dlaczego ludzie mają dwie ręce a nie trzy, albo - po co chodzić do szkoły?
 

Zgadł. Trafił w sedno, ale nie pozwoliłem mu tego po sobie poznać. Nie odpowiedziałem, więc kontynuował wykład:
 

- To już nie jest epoka kamienia łupanego proszę pana. Rozumienie jest luksusem zarezerwowanym dla wybranych. Jak mamy coś robić, to trzeba to po prostu robić.
 

- Nie zgadzam się…- zacząłem, ale dyrektor uciszył mnie gestem. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Zdawało się jakby coś ściskał. Pochylił się do przodu i wyszeptał w moją stronę:
 

- Nawet ja tego do końca nie rozumiem - rozejrzał się gorączkowo, jakby się bał, że ktoś nas podsłuchuje. - Ale to w porządku. Jestem tu od rządzenia a nie od rozumienia.
 

- Jak można czymś rządzić, nie rozumiejąc tego? - spytałem, nie zadając sobie trudu, by ściszyć głos.
 

Zdumienie na jego twarzy było wręcz komiczne.
- Twierdzi pan, że wszyscy rozumieją, co się dzieje, oprócz pana? Musi się pan czuć strasznie głupi.
 

- Zaraz powiem coś co pan zrozumie: Chcę rozmawiać z policją!
 

Uśmiechnął się zjadliwie i wyjął dłoń z marynarki.
- Zapewniam, że wszystko co się do tej pory stało, dzieje się zgodnie z prawem. Policja nie ma tu nic do roboty.
 

- Jest pan pewien? A może nie zrozumiał pan, któregoś punktu regulaminu?
 

- Dość! - krzyknął i naprawdę był już zły. - Nie moją rolą jest tłumaczenie panu, co zrobił pan źle. Od tego jest ekspert.
 

- Jaki znowu ekspert?
 

- Ekspert jest pana ostatnią szansą na zrozumienie swojego przewinienia. Jeśli pan nie zrozumie, z pewnością popełni pan znów ten sam błąd.
 

Zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałem już, co o tym wszystkim myśleć.
Dyrektor spojrzał na niewielkie urządzenie na biurku z trzema guzikami: żółty, zielonym i czerwonym. Nacisnął na zielony.
 

- Może wody? - spytał uprzejmie ale nic nie odpowiedziałem.
 

Po chwili drzwi za moimi plecami otworzyły się. Obróciłem się i…aż musiałem przetrzeć oczy. Zrobiło mi się słabo, więc w końcu usiadłem na krześle.
Do pomieszczenia weszła stara baba z wąsami, ubrana w grube futro. Na głowie miała charakterystyczny beret z atenką.
 

- Nic nie trzeba tłumaczyć - odezwał się ekspert, a ja doszedłem do wniosku, że już wcale nie jestem pewien czy to kobieta. - Wprowadzono mnie w sytuację. Zajmę się tym klientem.
 

- Doskonale - odpowiedział dyrektor i rozparł się wygodniej na krześle, jakby czekał na jakieś widowisko.
 

Ekspert wziął spod ściany drewniane krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. Spojrzałem mu w twarz i doszedłem do wniosku, że to jednak kobieta.
 

- Pamiętam, że kiedyś byłem taki jak ty. - A jednak mężczyzna. Zrobiło mi się głupio.- Pewnego dnia poszłam do banku i…
 

Zaraz, zaraz! Przecież raz powiedział/ła ,,byłem taki jak ty’’ a później ,,poszłam’’. Co to ma znaczyć? Opuściłem głowę i wbiłem wzrok we własne buty. Ekspert kontynuował:
 

- Zostawiłam pod siedzeniem gumę do żucia, ale niestety ochroniarz to zauważył. Nawrzeszczał na mnie przy wszystkich ludziach a ja zadałem sobie pytanie: jaki to ma sens? Przecież nic wielkiego nie zrobiłam. Pan jak rozumiem, przyszedł tutaj z torbą ze Stokrotki?
 

- Tak - odpowiedziałem, starając się nie patrzeć jej albo jemu w twarz.
 

- No właśnie! Kiedyś to było inaczej, jak były opodatkowania Roru i na giełdzie hossa restrukturyzowała kapitał, ale zacznijmy od początku. Studiowałem prawo, dlatego dokładnie wiem, co zrobił pan źle i dlaczego. Wiem co pan myśli: muszę być strasznie cierpliwa, skoro wybrałam taki kierunek. Prawda?
 

- Tak, tak - potwierdziłem szybko.
 

- Dobrze. Teraz uwaga: Ustawa o handlu sćwierćsprywatyzowała sieci supermarketów, ale to przecież wszyscy wiedzą. W związku z czym każda jednostka może posiadać własny regulamin. Koniunkturalny popyt na towary w znacznej mierze zależy od ubezwłasnowolnionej woli potencjalnych klientów, których percepcja jest prawnym kuptażem samowolnym sprecyzowanym przez hermetyczny dział podwpływu prawnych jednostek infiltrujących umysł, czyli po prostu reklam.
 

,,Bleblublebleblo blo blo’’- dokładnie to słyszałem i tyle rozumiałem. Chciałem przerwać temu…ekspertowi, ale nie mogłem się zdecydować, czy powiedzieć: ,,Proszę pana’’ czy ,,proszę pani’’.
 

- Pana torba naruszyła abstrakcyjność zobowiązania kaptażowego klienta. Adhezja została przełamana. Napis Stokrotka naraża akcyjność naszych przedsięwzięć, co zmniejsza potencjalną akredytywę pieniężną. Może to i niewielka strata, ale każdy anatocyzm wykaże, że jednak szkód pan narobił. Nie mówiąc już o moralnych stratach akredytowanych pojęć pracowników. Pana aplikacja uderzyła w nasz audyt.
 

Co za cholerny bełkot! Jak to w ogóle możliwe, że ktoś to rozumie? Jak to możliwe, że ktoś chce to z nieprzymuszonej woli studiować? Jak? Jak? Jak?
Chciałem już zapytać, zażądać, złapać to coś za fraki i wymusić jasną i klarowną odpowiedź na pytanie: Co jedna durna torba jest w stanie zrobić i dlaczego wszyscy traktują mnie jak zbrodniarza. I wtedy do mnie dotarło: Oni nie chcą, żebym zrozumiał. Każdy z tych poddyrektorów denerwował się, gdy chciałem uzyskać odpowiedzi. Tak jak powiedział staruch w tweedowym garniturze: oni sami tego nie rozumieją. Ale regulamin jest! Jedynym wyjściem jest więc podporządkować się. Jeśli bunt ma swoją cenę, to skrucha i pokora muszą mieć swoją nagrodę.
 

- Jako awalista ma pan prawo do synestezjowanej…
 

- Wystarczy! - przerwałem ekspertowi. - Zrozumiałem. Naprawdę. Teraz widzę ogrom mojego błędu. Boże drogi, co ja sobie myślałem? Żeby do Carrefoura przyjść z torbą ze Stokrotki?
Starałem się udawać, jak najbardziej przekonywująco i chyba to kupili.
 

- Cieszę się, że doszedł pan do takich wniosków - uśmiechnął się dyrektor. - Widzę, że usługi eksperta są nieocenione.
 

- Bardzo się cieszę. - odparła postać w berecie. - Sam kiedyś byłem taki jak on, więc wiem jak to jest. Swoją drogą ma pan szczęście. Widziałam kiedyś, jak  podobnego buntownika zakuli i zabrali ciężarówką do prezesa województwa. Aż strach się bać co się stało dalej.
 

- Oj tak - przyznał staruch. - Cieszę się jednak, że w tym wypadku wszystko dobrze się skończyło. Wie pan, co znaczy z francuskiego Carrefour?
 

Studiowałem francuski, więc znałem odpowiedź na to pytanie:
- Rozdroże.
 

- Dokładnie. Stał pan niedawno na rozdrożu, ale na szczęście wybrał pan dobrą drogę. Podobnie jak niegdyś czcigodny założyciel naszej sieci, kiedy postanowił wybudować pierwszego Carrefoura na skrzyżowaniu najważniejszych szlaków handlowych.
Zastanowił się chwilę, po czym przyciągnął plik dokumentów. Wziął pierwszą kartkę z góry i wręczył mi ją.
 

- Proszę, to dla pana.
 

Spojrzałem na dokument i choć starałem się jak najbardziej zamaskować zdziwienie, musiałem wyglądać jak człowiek, który po powrocie do domu zastał w przedpokoju stado świń. Na dokumencie pod moim imieniem i nazwiskiem pysznił się wielki pozłacany napis: UPOMNIENIE.
Dopiero po dłuższej chwili oderwałem wzrok od kartki.
 

- Czy to wszystko? - spytałem dyrektora.
 

- Tak. Za chwilę wezwę ochroniarza, który wskaże panu wyjście.
 

- Do widzenia - powiedział wesoło ekspert, a ja podziękowałem mu skinieniem głowy. A przynajmniej wydawało mi się, że tak zrobiłem…


Nie minęło dziesięć minut i znów mogłem cieszyć się wolnością. Stałem przed gigantycznym napisem Carrefour, wdychałem świeże powietrze i patrzyłem na twarze zadowolonych klientów opuszczających sklep. Czułem, jak coś we mnie rośnie. Poczucie jakiejś okropnej, potwornej prawdy, której nie powinienem znać. Spojrzałem na wielki neonowy napis…
                                                         Odwróciłem się i ruszyłem do domu. Szybko zacząłem myśleć o czymś innym. Wniosek z mojej przygody brutalnie rozpychał się w moim umyśle, ale nie chciałem wydobywać go na światło dzienne. Wspomniałem już, że jestem raczej łagodnego usposobienia?

Kwiecień 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz